Informacja!

piątek, 6 października 2023

Drodzy czytelnicy, blog nadal jest aktywny! Cały czas tu jestem, piszcie do mnie, komentujcie! Na pewno odpowiem prędzej czy później. Możecie pisać formularzem do kontaktu (prawa kolumna, zaraz pod archiwum), w mailu albo w komentarzu. Będzie mi miło otrzymać waszą wiadomość!

Aoi ~

wtorek, 15 kwietnia 2014

Historia pewnej miłości I

 Powinnam w końcu napisać coś do "Płomyczka" jak i do "Lazurowego Oceanu" ale wszystko po kolei. Póki, co pojawił się nowy pomysł, wena działa! :D Rozdział krótki, bo taki też był zamysł. Miłej lektury.


" O tym jak zmęczenie, pszczoła i zawiedzenie mogą połączyć ludzi"



      Doskonale pamiętam ten dzień, pomimo że wszystko działo się dość dawno temu. Piękne czasy szkolne. Wtedy byliśmy w liceum. Tak, w pierwszej klasie. Szczerze mówiąc, gdyby ktoś w tamtym momencie powiedział mi, jak będzie wyglądała nasza obecna przyszłość, chyba bym nie uwierzył. Z resztą... Kto zna tę historię, pewnie też tak uważa. A może się mylę? Cóż, ja raczej bym nie uwierzył.

    Wszystko zaczęło się pięknego sierpniowego dnia. Niebo zaczynało się przejaśniać, słońce dopiero wstawało. Ulice były ciche, spokojne. Zupełnie inne niż w ciągu dnia, kiedy mnóstwo ludzi przemierzało je w codziennej wędrówce do pracy, czy na spotkanie z przyjaciółmi. Większa część mieszkańców osiedla właśnie przewracała się na drugi bok, by ponownie zapaść w błogi sen. Jednak wśród tych wszystkich osób, znalazła się jedna taka, która z uporem maniaka siedziała przed komputerem, nie potrafiąc stłumić podekscytowania.
    Obudziłem się wcześnie rano i nie mogąc uleżeć w łóżku, zacząłem pakować potrzebne rzeczy. Miałem zrobić to później, niby nie było potrzeby się spieszyć. Planowo mieliśmy tam jechać w okolicach południa, tyle, tylko, że moje podekscytowanie nie pozwalało mi usiedzieć na miejscu. Czułem, że muszę zrobić coś ze sobą, bo inaczej nie wytrzymam tego napięcia. Samo przeglądanie stron internetowych nie zadowalało mnie wystarczająco.
    Rodzice po raz pierwszy pozwolili mi zorganizować imprezę na ich działce! Wyznaczona data przypadała na dzisiaj. To było naprawdę niesamowite wydarzenie. gdyż nadmiernie opiekuńcza mama zawsze zabraniała takich zlotów młodzieży, uzasadniając tym, że to daleko od domu. W końcu działka znajdowała się na samym końcu sąsiadującej z naszym miastem wsi, w dodatku na obrzeżach lasu. Inny, odcięty od cudów techniki, świat można by powiedzieć. Dla mnie raj. O ile mam przy sobie telefon. Telefon z zasięgiem, dodajmy.
    Planowałem to już od dłuższego czasu. Kiedy tylko skończył się rok szkolny, zacząłem namawiać rodziców. Tata zgodził się niemal od razu, lecz przekonanie mamy zajęło dużo czasu, przez co musiałem przesunąć imprezę prawie o cały miesiąc. W międzyczasie wyjeżdżałem jeszcze na obóz. Swoją drogą, z tym obozem to dość zabawna sytuacja... W ostatniej chwili okazało się, że jedzie kilku moich dobrych kumpli. Też byli zaproszeni.
    W końcu przekonałem ją, że zupełnie nie ma się, czym martwić, przecież nie jesteśmy już małymi dziećmi. Z perspektywy czasu widzę, dlaczego rozbawiło ją to stwierdzenie. W każdym razie, zgodziła się, a ja czym prędzej zająłem się przygotowaniami. Zaplanowałem wszystko. A raczej sądziłem, że tak było. Działka była całkiem spora, zmieściła się na niej przyczepa i to zostawało sporo miejsca. Zaprosiłem kilku najbliższych kolegów, to miało być męskie party. Wszyscy nie zmieścilibyśmy się w przyczepie, toteż każdy miał zabrać ze sobą śpiwory i przynajmniej jeden namiot na parę... Nie, żebym zakładał szybki i długi sen. Szczęśliwie wyszła mi parzysta liczba gości.
    Chciałem udekorować ową działkę jakimiś serpentynami, dużymi liśćmi - tak w ramach karaibskiego klimatu, o którym myślałem - i oczywiście małymi światełkami. Wyobrażałem siebie, że kiedy zrobi się ciemno, my dalej będziemy siedzieli przy tych właśnie lampkach, być może uchowa się jeszcze ognisko, a raczej narzędzia do jego rozpalenia, zjemy kiełbaski i będziemy dalej się bawić. Bez alkoholu się nie obejdzie, o nie. Starszy brat jednego z kolegów zgodził się wyposażyć nasz „barek”, jakim będzie drewniana szafeczka i mała lodówka w przyczepie. O prądzie też pomyślałem. Parcela leży na obrzeżach, ale to nie znaczy, że na odludziu. Chociaż z teoretycznego punktu widzenia... Może i odludzie. Tym lepiej dla nas.
Tata poprowadził kabel - albo coś innego, sam już nie wiem - tak, byśmy mieli dostęp do elektryczności. Jeśli chodzi o wodę... Cóż, beczka z lodowatą wodą to jedyne, czym dysponowaliśmy, ale wątpiłem by ktoś narzekał. Chociaż nie... Zaprosiłem i taki przypadek.
    Sasuke Uchiha. Mój przyjaciel niemal od kołyski. Od jakiegoś czasu nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze, to wszystko organizowałem więc między innymi po to, by się z nim pogodzić. Gdy tak rozmyślałem o tym, co muszę jeszcze ogarnąć, doszedłem do wniosku, że sam tam wszystkiego nie przygotuję, więc zadzwoniłem po niego, a on niechętnie do mnie przyszedł. Oczywiście przy rodzicach wszystko wyglądało dobrze, wręcz idealnie. Żadnej kłótni, zero niezgody.
Tata zawiózł nas tam, razem z kompletem potrzebnych rzeczy, a jako, że my to my, od początku mieliśmy spać w namiocie. Żeby było sprawiedliwie, przyczepy nie zajmował nikt. Tam był prowiant. Reszta gości miała dotrzeć później.
    Prąd został podłączony, cywilizacja uruchomiona, więc mój rodziciel się ulotnił. Przyjechaliśmy koło południa, mieliśmy mnóstwo czasu. Nie rozmawiając, zabraliśmy się za pracę. Niestety, szerokich liści nie udało nam się znaleźć, musieliśmy obejść się bez nich. To było chyba najbardziej męczące dekorowanie w moim życiu. Nigdy wcześniej i nigdy później nie musiałem tyle skakać po drzewach, ogrodzeniu i samej przyczepie, w dodatku bez słowa wsparcia. Autentycznie, Sasuke się nie odzywał. Był bardziej uparty ode mnie, co jest naprawdę dużym osiągnięciem. Choć to wiedziałem zawsze... Przykro mi było, bo właściwie nawet nie wiedziałem, o co mu chodzi.
Któregoś dnia w szkole, siedziałem sobie z kumplami, a on minął mnie prychając wściekle i poszedł dalej. Od tamtej pory nie chciał mi powiedzieć, co się stało. Jak już wspomniałem, nie rozmawialiśmy w ogóle. Westchnąłem ciężko, próbując szybko zejść z drabiny, ale wtedy... Nadepnąłem na coś, co bardzo, bardzo mnie zabolało i aż krzyknąłem z bólu. W tym miejscu warto dodać, że po świeżej trawie zawsze biegam na boso. Podskakując na jednej nodze, dotarłem do pobliskiej huśtawki z zamiarem obejrzenia stopy. Wtedy też pan " Nie-rozmawiam-z-tobą" podszedł do mnie z zaniepokojoną miną. Najpierw nie chciałem mu nic pokazać, ale mruknąwszy coś pod nosem, kucnął przede mną, stanowczo złapał moją kostkę i obejrzał stopę. Po raz kolejny mruknął coś, pokręcił głową i poszedł po apteczkę wracając po krótkiej chwili.
- Użądliła cię pszczoła - dość delikatnie oczyścił rankę. Widziałem, że coś z niej wyciągał, teraz już wiem, że to było żądło. Wtedy jeszcze nie.
- Ale jak? - Jęknąłem rozpaczliwie. - Będę mógł chodzić? - zapytałem niemal przerażony.
I właśnie ta sytuacja przełamała dziwną atmosferę między nami. Parsknął śmiechem i dalej opatrywał moją nogę. Znów stał się moim troskliwym przyjacielem. Chociaż na chwilę.
- Oczywiście. Będzie trochę bolało, ale przecież użądlenie nie oznacza amputacji - śmiał się ze mnie dalej. Nie przeszkadzało mi to. Cieszyłem się, że w ogóle się do mnie odzywa.
- Tak, tak - machnąłem ręką uśmiechając się od ucha do ucha. - To, co? Zabieramy się za dalszą pracę? - A kiedy przytaknął, pokuśtykałem do ogrodzenia, by z ziemi poprawić lampki, które na nim zawiesiłem.
Kilka chwil później zadzwonił mój telefon. Zamierzałem go ignorować, bo co za licho dzwoni w sobotę o godzinie, o której normalnie śpię? Każdy z gości zna drogę na działkę. A kiedy przestał i już byłem szczęśliwy, że mam spokój... Zadzwonił, więc zirytowany odebrałem. Tak zaczął się maraton telefonów. Znów i znów. Każdy po kolei odbierałem i coraz bardziej rzedła mi mina. Nikt nie przyjedzie. Nie będzie imprezy, ponieważ nie będzie gości. Właśnie skończyliśmy przygotowywać dekorację. Powiedziałem o tym Sasuke, ale on nie wyglądał na wkurzonego czy zaskoczonego. Wręcz przeciwnie, wydawał się nawet zadowolony, przede mną nie ukryje tego zadowolonego uśmieszku! Pomógł mi się dostać do przyczepy i tam spędziliśmy czas do wieczora. Przez większość czasu narzekałem, a kiedy mnie to zmęczyło, grałem na telefonie, z kolei uznawszy, że i to mnie nudzi, nalałem sobie jakiegoś picia i namówiłem Sasuke do gry w karty. Rozegraliśmy kilka partyjek i jako, że każdą przegrałem musiałem mu obiecać, że następnym razem gramy w rozbieranego. Yh... Nie umiem grać, to cierpię. Chociaż, czy ja wiem czy to cierpienie? W sumie chyba nie, to tylko gra z moim przyjacielem.
    Chciałem, by rodzice po nas przyjechali, ale niestety, tata musiał jechać do pracy na nocną zmianę a mama nie miała prawa jazdy, natomiast rodziców Sasuke nie było nawet w mieście. Po za tym szczerze wątpię by chciał po nich dzwonić, wydawał się zadowolony z sytuacji. Pozostawał jeszcze jego brat, ale on był nie reformowalny i jeszcze wpadłby na genialny pomysł zwołania swoich znajomych albo przyjechałby po nas rowerem. Tak, Itachi taki właśnie był.
Wtedy też rozpaliliśmy ognisko, zdążyliśmy upiec jedynie po trzy kiełbaski, nim rozpadał się deszcz. To właśnie było to, czego nie przewidziałem. Złe warunki atmosferyczne. Swój plan uważałem za na tyle genialny i wspaniały, że nawet pogoda nie mogła go zepsuć. Po części to prawda...
Początkowo przeklinałem pogodę za takie coś, później jej za to dziękowałem. Siedzieliśmy w przyczepie, nie przejmując się dekoracją czy czymkolwiek innym. Oglądaliśmy filmy na laptopie, tak jak kiedyś, a on nieustannie bawił się moimi włosami albo gładził moje plecy. To było miłe. Ostatni raz zachowywał się w ten sposób co najmniej rok temu. Później na jakiś czas nawet nie pozwalał mi się do niego przytulać, a ja tak bardzo to lubiłem...
    Niemal równocześnie z wyładowaniem się baterii, na dworze rozpętała się straszna burza. Głośne grzmoty, błyskawice i wyjący za oknem wiatr. Mmmm... Wakacje. I właściwie teraz tej burzy dziękuję, bo gdyby nie ona, nie wiem czy wszystko potoczyłoby się tak samo. Byłem bardzo zmęczony, a zarazem zawiedziony, że moje plany diabli wzięli, jednak chyba nie ma nic, czego bałbym się bardziej, niż właśnie burzy. Rzuciłem mu przepraszające spojrzenie i zakopałem się pod kołdrą, mocno zaciskając powieki. Po kilku minutach poczułem jak wsuwa się pod przykrycie obok mnie, obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Kołdrę zdjął z mojej głowy wplatając palce we włosy. Byłem lekko zaskoczony, jednak odgłosy z zewnątrz skutecznie odganiały ode mnie wszelkie myśli. Ochoczo wtuliłem się w niego, odkrywając, że czuję się spokojniejszy i podoba mi się to, jak przeczesuje moje włosy.
- Ćśśś... - mruknął ujmując mnie pod brodę. Przyglądaliśmy się sobie chwilę, po czym uśmiechnął się zadziornie i pocałował mnie. Początkowo zamarłem nic nie robiąc. A czując jak próbuje rozchylić moje usta językiem, odsunąłem się od niego dość gwałtownie. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, po czym on znów przyciągnął mnie do siebie. Tym razem nie protestowałem, wiedząc, że i tak się nie wyrwę. Przylgnąłem do niego, mało tego, nim się obejrzałem już oddawałem pocałunki. Nie zastanawiałem się, czemu to robię, jaki to ma cel. Po prostu. W końcu dotarło do mnie, że tak naprawdę chciałem tego bardziej niż czegokolwiek. Muszę się przyznać, że wtedy od dłuższego czasu zaprzątał moje myśli i to wcale nie tylko, dlatego, że się kłóciliśmy. Był w mojej głowie od zawsze, potrzebowałem tylko impulsu, który mi to uświadomi.
- Zaraz przestaniesz się bać - szepnął odrywając się na kilka oddechów, po czym znów przyciągnął do siebie. Faktycznie, przestałem się bać. Zapominałem o całym świecie, czując jedynie jego dłonie na moim ciele i żarliwe pocałunki.
    Do tej pory pamiętam te wakacje jako jedne z najlepszych. Po nieudanej imprezie oczywiście pogodziliśmy się, mimo iż przez dłuższy czas udawaliśmy, że pocałunków wcale nie było... Oraz widywaliśmy się dużo częściej, niż przedtem. Choć długo nasze relacje stały pod dużym znakiem zapytania. Żaden z nas nie mówił głośno czy jesteśmy parą czy to, co robimy ma na celu tylko rozładowanie napięcia. W sumie to ostatnie też było prawdą.
    Częściej też u siebie nocowaliśmy. Chyba nie muszę opisywać, co się wtedy działo? Szczególnie, że nikogo nie było w domu... Och, to były wspaniałe chwile. A kiedy w końcu nazwaliśmy to, co nas łączy i oficjalnie przyznaliśmy się, do tego, naszego „bycia razem” do bycia parą, przyjaciele powiedzieli mi, że jeszcze przed imprezą mieli to ukartowane z Sasuke. I nagle dotarło do mnie, dlaczego tak bardzo nie chciało mu się wieszać dekoracji i dlaczego tak się uśmiechał, kiedy dzwonił mój telefon.
Drań. Zawsze wiedziałem, że jest przebiegły.

2 komentarze:

  1. Hej, Aoi ;)

    Widzę, że nie ma komentarzy pod tym świetnym tekstem... Ach, jacy ludzie są zapominalscy, to aż denerwuje...

    Niemniej, wiesz, że mi się podobało i podobać będzie ;). Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    wspaniałe, cudowne, och jak była scena, że zaczął dzwonić telefon Naruto i wszyscy odwoływali swoje przyjście na tą imprezę, to pomyślałam, że to właśnie sprawka Sasuke, i nie myliłam się ukartował to, aby być z nim sam na sam, ale można powiedzieć, że impreza się udała...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń