Witam Serdecznie!
Przy okazji przeglądania skończonych i nieskończonych tekstów, znalazłam coś, czym chciałabym się z Wami podzielić. Opowiadanie zostało napisane dość dawno temu, początkowo planowałam wstawić całość od razu, jednak podzieliłam je na kilka części.
Choć opowiadanie nie jest związane z SasuNaru w żaden sposób, mam nadzieję, że zostanie ciepło przyjęte.
Nie przedłużając, życzę miłej lektury! :)
Ogromne wnętrze katedry
było bardzo ciche. Gdyby nie szloch, odbijający się echem od ścian można by
pomyśleć, że kościół jest pusty. Dwie główne nawy, były do połowy zajęte przez
ubranych w czarne stroje żałobników, a każdy z nich siedział z lekko pochyloną
głową i chusteczką w dłoni. Nikt nie rozmawiał, nikt nie szeptał. Jakieś
małżeństwo, prawdopodobnie bliscy krewni zmarłego, obejmowało się, kojąc
wzajemnie swoje łzy. Starsza pani systematycznie pociągała nosem, co rusz
unosząc chustkę do oczu, a siedzący obok niej mężczyzna wpatrywał się
niewidzącym wzrokiem w sufit ponad ołtarzem, przed którym ustawiona została
trumna, obok której stało duże zdjęcie przystojnego, szeroko uśmiechniętego mężczyzny,
opatrzone czarną wstęgą.