Czy rzucisz się w moje ramiona, czy może spokojnie
podejdziesz i mnie uściskasz?
Wracając
do wcześniejszego tematu, pogoda była prawie taka sama, jak tego dnia, kiedy
się poznaliśmy. Wtedy też było bardzo zimno. Czyste niebo oraz jasne, ciepłe
słońce, dające namiastkę nadchodzącej wiosny. Spieszyłem się wtedy na spotkanie
biznesowe, bardzo ważne z resztą. Wstąpiłem do sklepu chcąc kupić kawę na
wynos. Chciałem jak najszybciej ją wypić w drodze do biura, z nadzieją, że
ożywi zmęczone i tak już spięte ciało oraz osnuty senną mgiełką umysł. Tak,
byłem bardzo zestresowany, były to czasy, kiedy miałem problemy prawie ze
wszystkim, a w szczególności z rozporządzaniem czasem, co bardzo często
skutkowało różnego rodzaju kłopotami. Teraz się z tego śmieje, ale uwierz mi,
wtedy było okropnie. I ciężko. Wszystko robiłem na ostatnią chwilę. Dobrze,
może nie wszystko, ale większość. Do tej pory zostało mi coś z tamtego okresu,
sam doskonale wiesz. Firma dopiero zaczynała dobrze prosperować, przynosić
korzyści. Mieliśmy dużo propozycji współpracy, zawarcia nowych kontraktów,
wzięcia pożyczek. Szef starał się wszystko należycie uporządkować, ale
najwięcej pracy spadło na głowy zarządu. Dlaczego? Papierkowa robota od zawsze
należała do mojego działu oraz w niewielkiej części do Prezesa. Tym razem było
tego zbyt dużo, by jeden człowiek mógł wszystko rozplanować. Kierownik mówił
nam, co mamy robić, a my zwyczajnie wykonywaliśmy polecania, niekiedy dodając
własne pomysły czy propozycje. Dniami i nocami ślęczałem nad dokumentami przeglądając,
zatwierdzając lub odrzucając a wreszcie samemu pisząc nowe umowy. Co lepsze
kontrakty i zgłoszenia zanosiłem do Szefa.
Nie pamiętam, czy Ci o tym mówiłem, wtedy pracowałem
także jako recenzent, sporadycznie reporter, lokalnej gazety. Prowadziłem
kolumnę na temat literatury klasycznej, fantastycznej oraz muzyki. Jak się
później dowiedziałem, była to jedna z najczęściej kupowanych przez Ciebie
gazet.
Drzwi
do sklepu otworzyłem dość gwałtownie i niefortunnie uderzyłem cię nimi,
jednocześnie upuszczając gruby plik dokumentów, które miałem ściśnięte pod
pachą. Początkowo się zdenerwowałem, wydarłem na Ciebie, choć to była moja
wina, a zdając sobie z tego sprawę poczułem się jak ostatni cham i kretyn.
Natychmiast pomogłem Ci wstać, przepraszając niewyraźnie i zebrałem
porozrzucane papiery, a wtedy Ty roześmiałeś się wyciągając do mnie pomocną
dłoń. W ramach rekompensaty za swoje zachowanie, zaproponowałem wypad na kawę,
mimo iż nawet nie znałem Twojego imienia. Czułem się w obowiązku należycie przeprosić
za własny brak opanowania. Później... Później zapragnąłem bliżej cię poznać,
ale o tym dalej.
Twój ciepły uśmiech,
radosny śmiech i beztroska, z jaką potraktowałeś całe zajście napełniły mnie
ulgą, lecz także zakłopotaniem. Jak mogłem wydrzeć się na bogu ducha winną
zupełnie mi obcą osobę, na którą to ja wpadłem? Wstydziłem się swojego wybuchu
i braku ogłady. Tak, wtedy myślałem. Śmiejesz się? Zapewne śmiech wyciska z
Twoich oczu łzy. Patrząc na to teraz... Ah lepiej już tego nie komentować.
Resztę dopowiedz sobie sam. Zastanawiasz się, dlaczego opisuję Ci wszystko
skoro sam doskonale znasz tą historię? Nigdy dotąd nie myślałem by utrwalić
wspomnienia na papierze. Może nie byłem na tyle odważny by opowiedzieć to ze
szczegółami. Pomijałem głębsze analizy, ograniczając się do suchych faktów.
Leżąc na śniegu, postanowiłem, w końcu przedstawić to tak, jak powinienem był
zrobić to już dawno, choć nie należę do osób wylewnych. Kiedyś, czytając to,
przypomnimy sobie jak było " za dawnych lat". Pamiętam, że do końca
dnia nie mogłem się skupić, a w dodatku nie widziałem powodu ku temu, choć
tłumaczyłem to sobie niewyspaniem i przekroczeniem granicy zmęczenia.
Powiedz...
czy nie tęsknisz czasami do tamtych zabawnych dni, kiedy stawałem na głowie by
wzbudzić Twoje zainteresowanie? Aczkolwiek jak się później dowiedziałem,
darzyłeś mnie fascynacją, równorzędną mojej.
Kilka
dni później wyszedłem z domu na niedzielny spacer, dochodząc do wniosku, że
trochę świeżego powietrza mnie nie zabije. Na swojej drodze znów spotkałem
Ciebie. Cóż za zbieg okoliczności! Dzień wcześniej dotarło do mnie, że nie znam
ani Twojego imienia ani nie mam numeru telefonu, co uniemożliwia mi
zrealizowanie zaproponowanej rekompensaty. Nawet nie wiesz jak głupio i źle się
poczułem. Miałem nadzieję, na ponowne spotkanie. Szczęśliwie, nastąpiło o wiele
szybciej niż się tego spodziewałem. Zacznijmy od tego, że przez chwilę
dopuszczałem do świadomości komunikat, mówiący „ przecież więcej się nie
spotkacie, to miasto jest duże”. No i jak się domyślasz byłem na siebie zły, a
wręcz wściekły. Zmęczenie to jedno, ale żeby od razu zapominać o podstawowych
zasadach etykiety? Nawet się nie przedstawiłem, a już zaprosiłem cię na kawę...
Cóż za lekkomyślność.
Hej,
OdpowiedzUsuńte wspomnienia dobrze przedstawiłaś, no i to jak się wybrł przy ich pierwszym spotkaniu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia