Jest to jeden z pierwszych tekstów, które napisałam, dosyć stary co prawda, jednak bardzo go lubię. Co o nim sądzicie? :)
Kiedy
byłem mały, mówiono mi, że Bóg od zawsze nas obserwuje patrząc z góry. Od dnia
narodzin do dnia naszej śmierci, a nawet dłużej, ponieważ niektórzy z nas
dostają się do jego królestwa. Aniołowie i Archaniołowie czuwają nad każdym z
osobna, z polecenia Pana, pilnują by nikomu nie działa się krzywda. Ale
pamiętajcie, że na świecie są również demony.
Ostrzegano
mnie bym codziennie rozmawiał z Bogiem, nie zapominał o tym, przecież od tego
zależy gdzie będę żył po śmierci. Jeżeli ja będę pamiętał i on nie zapomni o
mnie w dniu sądu ostatecznego.
To zaszczepiło we mnie pasję
do wszystkiego, co związane z religią oraz podaniami czy legendami wywodzącymi
się z niej. Nie ograniczałem się tylko do chrześcijaństwa, studiowałem też inne
religie. Chociaż zawsze, gdy tylko nadarzyła się okazja szukałem informacji o
aniołach i archaniołach. Katolicyzm wyraźnie wysuwał się na pierwsze miejsce
listy moich zainteresowań. Czytałem przeróżne księgi, starożytne pisma
udostępniane za specjalną zgodą, nawet wertowałem biblię! Wiele razy.
Co mi z tego przyszło? Masa nieprawdziwych informacji...
W każdym
miejscu, piszą coś innego. Każdy uczony inaczej interpretuje pradawne podania.
Nie można znaleźć prawdy, tam gdzie jej nie ma. Jest nie do odkrycia, po za
naszym zasięgiem. Wszystko zostało zbudowane na urojeniach i wymysłach. Tak.
Tak wygląda ten świat. Oparty na fantazjach dawnych filozofów, na ich
marzeniach, nadziejach. Na niewiedzy niewinnych wyznawców. Nic, więc dziwnego,
że od lat wszystko zmienia się na gorsze, zamiast na lepsze. W końcu jak można
utrzymać pokój i szczęście, za fundamenty mając same kłamstwa? Aby poznać
prawdę trzeba sięgnąć o wiele głębiej. Dalej niż ktokolwiek do tej pory się odważył.
Zrobiłem
to. Uparcie szukałem, nie poddawałem się i dążyłem do spełnienia swojego
marzenia. Wszyscy odradzali mi takie działanie, mówiąc, że skarzę się grzechem
nie do zmycia. „ Z każdym krokiem zamykasz sobie drogę do wiecznego
zbawienia”, powtarzali. Ileż razy słyszałem takie słowa? Nie jestem w
stanie zliczyć. Słysząc je tylko uśmiechałem się i odchodziłem, uprzejmie
dziękując za udzieloną pomoc. Mędrzec wychowany na kłamstwach, nie był w stanie
mi pomóc.
To nie
tak, że nie wiedziałem, w co się pakuję. W pełni zdawałem sobie sprawę z
ryzyka. Było ogromne, to prawda, lecz moja niezaspokojona ciekawość i
wewnętrzna potrzeba poznania, tego, co dla ludzi nieosiągalne, pochłaniała
mnie. Coraz bardziej i bardziej zatracałem się w poszukiwaniach, nie zwracając
uwagi na środki, które zmuszony byłem zastosować. Nie oszczędzałem się.
Dlatego
teraz siedzę tu, obserwując pewien dom na peryferiach miasta. Obserwuję,
ponieważ na razie nie jestem gotowy by podejść bliżej. Czekam na odpowiedni
moment, wydarzenie. Swoistą iskierkę, która zapoczątkuje łańcuch wydarzeń coś,
co pomoże mi wrócić bez wywoływania niepotrzebnego bólu.
Posiadłość,
nad którą czuwam już od dłuższego czasu, wyróżniają między innymi starannie
dobrane kolory oraz misterne zdobienia. Szczególnie fresk, którym pokryta jest
górna część tuż przy dachu. Przedstawia on wydarzenie, które zapoczątkowało
odwieczną walkę dobra ze złem, a mianowicie wygnanie Lucyfera i jego
popleczników z nieba.
Znam to dzieło doskonale, sam wiele razy je analizowałem, a kopia pokrywająca
ten budynek wyszła spod mojej ręki. Zabawne, że spośród wielu rzeczy, które w
życiu stworzyłem z tego jestem najbardziej dumny. A to, dlatego, że zdobi
właśnie ten dom.
Wracając do wyglądu
zewnętrznego. Całość jest utrzymana w nowoczesnym stylu z elementami
architektury starożytnej. Przykładowo, przy drzwiach wejściowych po obu
stronach stoją kolumny w stylu jońskim, a na balkonie można zobaczyć dwie
bardzo podobne, lecz w prostym stylu doryckim. Dlaczego tak, zapytacie?
Zwyczajny kaprys gospodarza.
Dodatkowo teren przed budowlą przypomina mały, dobrze zadbany park otoczony
gustownym ogrodzeniem z metalu, pomalowanego na czarno. Wrażenie było takie,
jakby patrzyło się na mały dworek szlachecki. Przyjemne dla oka, jednakowoż
zupełnie bez znaczenia, jeżeli nie ma w środku rzeczywistego obiektu,
absorbującego moją uwagę.
Niestety
nie mogę pojawiać się wszędzie tam gdzie on, zbytnio zwracałbym uwagę, a tego
nie chcę, więc zostaję tu, gdzie spokojnie mogę czuwać nad wszystkim.
Oczywiście do pewnego stopnia.
Mój wzrok
przyciągnął czerwony samochód wyłaniający się z za zakrętu. Znałem go,
wiedziałem, do kogo należy. Pojazd stopniowo zwalniał, kiedy kierowca nachylał
się w stronę schowka w celu wyciągnięcia automatycznego pilota do bramy i garażu.
Na moich ustach pojawił się uśmiech. Zaraz znów będę mógł podziwiać jego
wysportowane, szczupłe ciało, splątane po całym dniu jasne włosy i niegdyś
roześmiane, jasnozielone oczy, teraz pełne tęsknoty i smutku.
Nawet
tutaj słyszałem miauczenie Susanoo, spragnionego pieszczot i uwagi zwierzaka,
czekającego cały dzień na powrót właściciela. Tacy przyjaciele dają wsparcie w
ciężkich chwilach, gdy nie ma koło nas kogoś, kto mógłby nas pocieszyć.
Zaśmiałem się cicho widząc jak Su wskakuje na szafkę przy drzwiach i nastawia
łepek domagając się głaskania. Doprawdy, kochane maleństwo. Dobrze, że z nim
został. Tak, to była dobra decyzja.
Po
wejściu do mieszkania chłopak od razu skierował swoje kroki w kierunku
łazienki. Nigdy nie lubił długo chodzić w służbowym stroju. Zaraz po wejściu do
domu przebierał się. Dopiero później schodził na dół zjeść, napić się herbaty
czy kawy oraz nakarmić kota.
Kiedy wszedł do łazienki, z za
zakrętu wyłonił się kolejny samochód. Tym razem była to sporych rozmiarów
ciężarówka. Na chwilę zasłoniła mi widok. Zdążyłem zauważyć, że za kierownicą,
siedzi mój stary znajomy, a obok niego, młoda dziewczyna. Jedna z tych, które
uciekają z domu, a następnego dnia w gazetach są zdjęcia informując
społeczeństwo, że została zamordowana albo zgwałcona. Lub jedno i drugie.
Rzadko, kiedy coś innego. Akurat ten, z którym jechała jest ostatnią osobą,
nadającą się na towarzysza. Nie zdziwię się widząc jej twarz w telewizji jutro
rano.
Mój obiekt obserwacji siedział
teraz w kuchni przy stole, jadł jajecznicę i popijał ją herbatą. Kot kręcił się
koło jego nóg, co rusz ocierając się o łydki. Ze śmiechem schylił się, podniósł
go i posadził na swoich kolanach. Wiele bym dał, aby siedzieć z nim teraz przy
stole w kuchni i spokojnie pić herbatę. Wole nie myśleć, co by się wydarzyło
gdybym po prostu zszedł z drzewa i zapukał do drzwi. Tak zwyczajnie, jak
normalny człowiek...
Wciąż czekam na odpowiedni moment.
Shinichi
- tak ma na imię - po posiłku przeniósł się do gabinetu na piętrze.
Prawdopodobnie będzie kończył swoją pracę. Po powrocie z wydawnictwa siada
przed komputerem i długo coś pisze. Czasem cztery godziny, nieraz krócej. Kiedy
pisze, nie odbiera telefonów, nie otwiera drzwi. Całą uwagę skupia na
wykonywanej czynności i przerywa tylko po to, by przynieść sobie ulubiony sok
pomarańczowy lub zajrzeć do łazienki. Zamyka się w swoim świecie, fantazję
przelewając na strony nowej powieści. Podziwiałem tą determinację i uparte
dążenie do celu. Sam też chciałem coś napisać, jednak brakowało mi czasu, a może
prawdziwych chęci?
W tej
chwili mam idealny widok na niego. Siedzi lewym profilem do okna, które widzę z
mojego drzewa. Mogę dostrzec napięcie mięśni pleców, wnioskuję, że dzisiaj miał
ciężki dzień. Jasne włosy opadały luźno na kark układając się na nim miękką
falą. Pamiętam jak w chwilach kryzysu twórczego przychodził do mnie, kładł
głowę na moich kolanach i prosił, bym głaskał go po włosach. Po jakimś czasie
nie musiał już tego mówić. Wchodził do sypialni, siadał obok mnie i zaczynał
opowiadać, co jest nie tak, co powinien zmienić, ale nie ma w tej chwili siły,
ani pomysłu. Kiedy kończył kładł się obok, przytulał do mnie, a ja gładziłem
jego włosy powtarzając, że to minie.
Oparłem policzek na lewej dłoni opanowując ogromną
tęsknotę. Brakuje mi tamtych chwil i życia, jakie wiodłem u jego boku.
Wszystkich spraw codziennych, wspólnych posiłków, świąt, a nawet kłótni.
Brakuje mi czasu spędzanego tylko z nim. Życia przed tragedią sprzed dwóch lat.
Wtedy też stałem się tym, kim jestem dzisiaj, jednocześnie nie mogąc przy nim
zostać. Poznałem prawdę, której szukałem prawie całe życie, ale też zapłaciłem
za nią wysoką cenę. Musiałem odejść. Splamiłem się grzechem, którego nie mogę
zmyć - zawarłem pakt z samym Lucyferem. Przesiąknięty jego złem, sam stałem się
demonem. Zmieniłem się. A jednak byłem inny niż reszta. W przeciwieństwie do
pozostałych, nic nie straciłem, zachowałem wspomnienia, uczucia i emocję, a
tylko dodatkowo zyskałem nowe umiejętności i piętno demona. Myślę, że stało się
tak, ponieważ w czasie przemiany, moje serce było w innym miejscu. Ponieważ
moim sercem jest on.
Przez pół
roku tułałem się po świecie wciąż zbierając informacje, tym razem na temat
zupełnie inny niż wcześniej, ale jednocześnie bardzo do niego zbliżony.
Odkrywałem swoją nową naturę jednocześnie poznając prawdę, której tak uparcie
szukałem. Szło mi znacznie sprawniej niż wcześniej, w końcu miałem dostęp do o
wiele większych zasobów materiału. Wbrew pozorom zbiory piekielne są naprawdę
obszerne. Księgi, których nie mógł przeczytać żaden śmiertelnik, zwoje, które
dawno zostały uznane za zaginione bądź zniszczone w czasie długoletnich wojen.
Miałem też, więcej wolnego czasu, przecież nie musiałem już chodzić na
uczelnie, ani do pracy.
Dowiedziawszy
się wszystkiego, co mnie interesowało wróciłem do Shinischiego z nadzieją na
powrót do normalności. Niestety to nie było takie proste. Byłem obserwowany.
Postawiono mi pewne warunki. Mogę zbliżyć się do niego tylko i włącznie w
sytuacji zagrożenia życia wywołanej przypadkiem losu, w innym wypadku Shi
zginie, a ja nie będę mógł nic z tym zrobić. Nic, tylko patrzeć.
I tak
trwam przy jego boku już półtora roku, niewidoczny nieuchwytny jak cień, który
się dostrzega, ale nie można złapać.
Przez
wszystkich zostałem uznany za zmarłego. Nawet nie za zaginionego. Od razu
stwierdzili, że nie żyję! Prychnąłem przypominając sobie dzień, w którym mój
ojciec zapukał do drzwi Shinischiego oznajmiając mu, że planują zorganizować
pogrzeb. Chłopak pobladł, opadł na kolana, zaczął płakać. Po kilkunastu minutach
opanował się i z mocą, jakiej nie spodziewałem się po nim tuż po usłyszeniu
informacji o moim pogrzebie, oznajmił, że nie przyjdzie. Wie, że ja żyję i na
pewno wrócę, więc nie widzi w tym sensu. Dodał też, że nie zdziwi się, gdy
własnoręcznie zniszczę nagrobek, który mi postawią. Czy kiedyś bym tak zrobił?
Tak, zrobiłbym to bez wahania, jeszcze wyśmiałbym moich rodziców. Ale teraz?
Lepiej niech zostanie tak, jak już jest. Nie rozdrapujmy starych ran.
Zastanawiałem
się wtedy skąd ta pewność i determinacja. Któregoś razu podsłuchałem słowa jego
modlitwy wieczornej. Ogromnie się zdziwiłem, kiedy dotarło do mnie, że zamiast
zwykłej modlitwy, swoje słowa kieruje do mnie. Wtedy też zacząłem wsłuchiwać
się w każdą modlitwę. Najpierw opowiadał mi o całym swoim dniu, dopiero później
wypowiadał swoją modlitwę do bóstw. Bardzo chciałem mu odpowiedzieć, pokazać,
że słucham, dlatego raz na jakiś czas, naginałem zasady i pokazywałem się na
kilka minut. To na ulicy w tłumie, to na ławce w parku przed domem albo w
snach. W tych ostatnich najczęściej.
Oczywiście
zdaję sobie sprawę z tego, że zadaje mu w ten sposób ból, czuję to samo. Robię
nadzieję, że gdy wróci do domu ja będę tam czekał i powiem "
wróciłem" z uśmiechem na ustach. Jednak wiem też, że tym samym utwierdzam
go w przekonaniu, że wciąż istnieję i pewnego dnia naprawdę wrócę by znów z nim
żyć. A przynajmniej mam nadzieję, że tak jest. Nie zniósłbym zarówno widoku samotnego,
Shi popadającego w depresję, jak i Shinischiego w związku z kimś innym, mimo iż
tak zapewne byłoby lepiej.
Nie. Nie potrafię. Nie potrafię odejść i zostawić go
samego. Nie potrafię patrzeć na kogoś innego przy nim, tam gdzie jest moje
miejsce.
Pogrążony
w rozmyślaniach nie zauważyłem, kiedy zebrał swoje rzeczy, przygotował się do
snu i udał do sypialni. Wygląda na to, że ominęła mnie również dzisiejsza
modlitwa. Nie szkodzi, zajrzę dzisiaj do jego snów, do wspomnień dnia
dzisiejszego. Może nawet zamienię z nim, choć kilka słów? Poruszyłem się chcąc wygodniej
usiąść na gałęzi wysokiej sosny, na której miałem już swoje stałe miejsce.
Oparłem się, dłonie mocno przyciskając do kory drzewa i wtedy też poczułem
ukłucie. Ukłucie? Spojrzałem na swoją dłoń - długa świerkowa igła lekko się
kołysała, wbita w mój palec na około pół centymetra. Wzniosłem oczy ku niebu i
wyciągnąłem małe diabelstwo z palca. Rana natychmiast się zabliźniła, nie
zostawiając żadnego śladu. Przyjrzałem się mojej prawej ręce. Za każdym razem
ten sam palec. Odkąd pamiętam wszystkie ranki miałem na palcu wskazującym
prawej ręki. Ciekawe.
To się
stało długo po zachodzie słońca, kiedy niebo zmieniło się w morze gwiazd, a
większość ludzi głęboko spała w swoich łóżkach. Obudził mnie duszący zapach
dymu, wdzierający się w moje nozdrza oraz głośne trzaski ognia.
Pierwsze, co zobaczyłem po otworzeniu oczu to,
płonący budynek po drugiej stronie ulicy. Usiadłem nachylając się w tamtym
kierunku, jakbym przez ten ruch, mógł zobaczyć z bliska dom, którego
pilnowałem. Wychodzi na to, że gdzieś popełniłem błąd, ponieważ pozwoliłem by
taka sytuacja zaistniała. Szczęśliwie, z korzyścią dla mnie.
Jednak na kilka sekund zostałem sparaliżowany strachem. Nie wiedziałem jak się
zachować, co zrobić, tak dawno tego nie czułem... W pierwszym odruchu chciałem
wezwać pomoc, jednak równie szybko jak ten beznadziejny pomysł pojawił się w
mojej głowie, tak szybko i zniknął.
Kiedy już
się uspokoiłem wystarczyło jedno spojrzenie bym ocenił sytuacje i zdecydował co
należy zrobić. Jeszcze raz przyjrzałem się płonącemu budynkowi. Na piętrze, w
pokoju Shinischiego dostrzegłem w oknie jakiś ruch. Czyżby się obudził i
próbował wyskoczyć oknem? Nie, chyba jednak nie. Po za tym, to nie byłby zbyt
mądry pomysł. Chociaż...
To kot!
Susanoo stał w oknie i drapał łapką w szybę miaucząc na tyle głośno na ile
pozwalało mu jego kocie gardło. Przecież nie mógł zmienić się przy swoim
obecnym właścicielu. Zapewne strasznie go to denerwowało. Aż zachichotałem.
Zobaczyć bezradnego Susanoo? Tego pyskatego, wiecznie gotowego do słownej potyczki
Susanoo, demona pozycją niemal równego mi? Bezcenne.
Dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz. Teraz mam szanse!
Mogę spokojnie tam wejść, nie martwiąc się o warunki. W tej chwili wszystkie są
spełnione.
Zeskoczyłem
z drzewa i szybko podbiegłem pod płonący dom. Przez chwilę chciałem wejść
drzwiami frontowymi, ale to zajęłoby zbyt wiele czasu. Nie zastanawiając się
dłużej, jednym susem doskoczyłem do okna, w którym stał Su. Widząc mnie
posłusznie się odsunął. Otworzyłem okno bez wysiłku - Shinichi nigdy nie zamykał
ich na noc - i spokojnie wszedłem do jego pokoju. Uśmiechnąłem się. Gospodarz
domu oczywiście spał, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Najwyraźniej
to, że miał mocny sen, do tej pory nie uległo zmianie. Pokój wypełniał szarawy
dym, przeciskający się przez szparę pod drzwiami, podłoga była gorąca. Ogień
dotarł już na piętro, trawił schody i przedpokój. Pomieszczenie, w którym się
znajdowaliśmy, było na końcu korytarza.
Zbliżyłem się do łóżka słysząc za
sobą poganiające miauczenie i skrzypienie podłogi przypominające jęki. Susanoo
- i sam budynek - przypominał mi, że dom lada moment może się zawalić.
Pochyliłem się nad śpiącym chłopakiem. Delikatnie przesunąłem opuszkami palców
po jego nosie, policzku i ustach. Dotknąłem jasnych, niemal białych włosów,
teraz rozrzuconych na poduszce, uniosłem do ust by je ucałować. Poczułem
samotną łzę spływającą po moim policzku. Zatrzymała się gdzieś na szyi.
- Nie tak wyobrażałem sobie swój powrót... - Szepnąłem.
Stałem tak jeszcze chwilę, urzeczony jego urodą. Wciąż był piękny.
Nie przedłużając,
najostrożniej jak tylko umiałem wsunąłem jedną dłoń pod jego plecy, drugą zaś
pod kolana. Kiedy podnosiłem go z łóżka zaczął budzić się, a ja nie mogłem
powstrzymać uśmiechu. Z łatwością wydostałem się z pomieszczenia tą samą drogą,
którą wszedłem i gdy już miałem skoczyć, na moim ramieniu pojawił się nowy
ciężar. Kątem oka spojrzałem w lewą stronę napotykając parę jadeitowych, kocich
oczu. Kręcąc głową, ze śmiechem zeskoczyłem z dachu od razu kierując się pod drzewo,
na którym spędzałem większość czasu w ciągu dnia.
Ułożyłem
Shi na miękkiej ziemi, sam siadając obok. Uważnie śledziłem najdrobniejszą
zmianę na jego twarzy. Cierpliwie czekałem aż otworzy oczy i mnie zobaczy.
Teraz nie ucieknę. Teraz mogę już zostać.
Najpierw
uchylił powieki. Później przetarł je dłońmi, a następnie usiadł i skupił wzrok
na swoim domu. Wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę. Zamykał i otwierał
oczy, nawet uszczypnął się w ramię. Budynek zaczął się już rozpadać, ściany
parteru w kilku miejscach zawaliły się pociągając za sobą górne piętro i dach.
Skrzydła Lucyfera odłamały się w połowie, a otchłań, w którą został zepchnięty
w tej chwili wyglądała niczym prawdziwy, żywy ogień piekielny. Widok magiczny i
urzekający, doskonale odzwierciedlał upadek obecnego Pana Ciemności. Dom był
nie do uratowania. Już nie. Stał się moją... Nie, naszą osobistą otchłanią,
przepełnioną bólem, tęsknotą, goryczą oraz żalem, która płonęła, niczym ogromne
ognisko, uwalniając nas od nieszczęść przeszłości.
Tymczasem
ja cierpliwie czekałem, aż Shinichi mnie zobaczy. Siedziałem obok niego z
łagodnym uśmiechem na ustach. Muszę przyznać, że w ciągu tych dwóch lat trochę
się zmieniłem. Zapewne moje ciemne włosy teraz ginęły na tle mroku nocy, a
srebrne oczy musiały wyglądać dość upiornie w zestawieniu z jasną cerą, jednak
miałem nadzieję, że nie zmyli go mój obecny wygląd. Nawet, jeżeli w snach też
mnie takim widywał, muszę pamiętać, że rzeczywistość wygląda inaczej.
Znowu się
zamyśliłem. Kiedy ponownie skupiłem swoją uwagę na siedzącym obok mnie
chłopaku, on nie rozglądał się już dookoła. Nie patrzył też na płonący dom, ani
na kota. Jasnozielone oczy, wpatrzone były we mnie. Przyglądał mi się, w ten
wyjątkowy sposób, właściwy tylko jemu. W błyszczących lusterkach nie
dostrzegłem negatywnych emocji, których tak się bałem. Nie widziałem też
potępienia, żadnego strachu czy urazy. Jedynie zrozumienie, tęsknotę i miłość.
Tak czystą i nieskażoną, jak dusza niemowlęcia. Wszystko to, co i ja nosiłem w
sercu od bardzo, bardzo dawna.
Spojrzałem niżej na pełne usta, które teraz lekko drżały, wahając się między
uśmiechem, a szokiem. Odniosłem wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale nie wie
jak. Zbyt dużo słów na raz cisnęło się na te śliczne, wiśniowo - czerwone
wargi.
- Shi - szepnąłem miękko, rozkładając ramiona. - Chodź do mnie.
Sława były już niepotrzebne. Wystarczy sama obecność drugiego ciała. Później
będzie dużo czasu na wyjaśnienia. Nie musiałem się powtarzać. Od razu poczułem
jak rzuca się w moje objęcia z taką siłą, że teraz obaj leżeliśmy na ziemi
tuląc się do siebie. Gładziłem dłonią jego jasne włosy, tak samo jak kiedyś.
Teraz, kiedy nasze drogi znów są połączone nie zrezygnuję. Nie poddam się i nie
pozwolę by ktoś - ktokolwiek - odebrał nam szczęście. Wyjaśnię powód mojego
tajemniczego zniknięcia, pokaże wszystko, co sam potrafię i nauczę go jak się
bronić.
Wrócimy do dawnego życia, mimo iż nic nie będzie takie jak
kiedyś. Ten, który wyznaczył mi warunki, na pewno nie pozwoli nam spokojnie
żyć. Ostatecznie pakt wciąż obowiązuje. Ale demony, takie jak ja, są bardzo
silne, a także posiadają coś, czego nie ma Lucyfer - uczucia i umiejętność
kochania.
Nie wiem,
ile czasu leżeliśmy pod drzewem. Ogień wygasał, zostawiając po sobie jedynie
zwęglone ruiny i żar, który za niedługo również zniknie.
Noc wciąż trwała, okrywając nas swoim płaszczem. Straż pożarna jeszcze nie
przyjechała, lecz ludzie powoli zbierali się na miejscu tragedii chcąc na
własne oczy zobaczyć zniszczone dzieło ludzkich rąk. Za kilka minut i my
będziemy musieli przenieść się w inne miejsce. Jednak jeszcze nie teraz. Na
razie pozwolę nam rozkoszować się swoją bliskością. Uśmiechnąłem się,
pozwalając moim uczuciom wypłynąć na powierzchnię i przelać się w serce Shi.
Żeby wiedział, co czuję, aby miał pewność.
W pewnym
momencie odsunął się od mojej szyi i złożył pocałunek na moich ustach.
Odruchowo wplotłem palce lewej dłoni w białe włosy, przyciągając go do
mocniejszego pocałunku. Shi natomiast chwycił moją twarz w obie dłonie. Nie
zamieniłbym tej chwili na nic innego. To cudowne, mieć świadomość, że znów mam
go blisko siebie, na wyciągnięcie ręki. Najchętniej nie wypuściłbym go już
nigdy, na wieczność chroniąc pod swoimi skrzydłami. Trwaliśmy w tym uścisku,
póki nie brakło nam powietrza.
- Ryu - wysapał pomiędzy oddechami. - Tym razem nie pozwolę ci odejść.
W odpowiedzi zaśmiałem się wesoło i ponownie go pocałowałem.
Tak, teraz wszystko potoczy
się właściwym torem.
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniale się to czytało, wiedz w pewnym momencie pomyślałam, że to Shi sam wywołał ten pożar... czekam na więcej ;]
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Kto wie, czy by tego nie zrobił prędzej czy później? ;)
UsuńCieszę się, że się podobało. :)
Bardzo spokojny tekst, który przyjemnie się czyta :) Polubiłam imiona bohaterów Ryu i Shi :) Ładnie opisany pożar. Utwór ma swój urok. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kaminaka
Dziękuję! :3 Starałam się oddać klimat najlepiej jak umiałam!
UsuńRównież pozdrawiam,
Aoi