Witajcie!
Wracamy do cotygodniowego dodawania rozdziałów! W każdy czwartek, pojawi się kolejny rozdział " Resurected", póki co nie planuję dodawania innych opowiadań, aż do zakończenia tej serii. Gdyby coś się zmieniło, z pewnością zobaczycie to w postaci kolejnej publikacji na blogu.
Miłego czytania Resurrected,
~ Aoi ~
Stałem
z łopatą i zastanawiałem się, kiedy opadnę z sił, kopiąc tą
ogromną dziurę.
Dzisiaj rano otrzymałem zlecenie na wykopanie
dołu, w którym znajdzie się trumna. Ponoć w pobliskim szpitalu
mają odłączyć od aparatury młodego mężczyznę, który na
skutek wypadku od dawna leżał na oddziale w śpiączce. Dzięki
aparaturze mógł jeszcze trochę przeżyć, ale lekarze nie dają
nadziei na wyzdrowienie. Rodzina zdecydowała, że najlepiej będzie
jeśli pozwolą mu odejść, a pogrzeb przeprowadzą w trybie
natychmiastowym. Ponoć nie ma dużej rodziny, rodzice zmarli jakiś
czas temu, a on został z bratem i jego żoną. Nie wiem, czy miał
przyjaciół, może drugą połówkę, ale to i tak nie do końca ma
jakieś znaczenie, ponieważ ostatnie słowo należy do najbliższej
rodziny, czyli brata.
Kiedy
myślę, że mi przydarzyłoby się to samo, jestem zdania, że
wolałbym leżeć podłączony aż nagle coś drgnie i mój organizm
się uzdrowi, wyleczy i będę mógł wrócić do życia. Będąc tu i
teraz, też myślę, że nie chciałbym odłączać bliskiej mi osoby
ze względu na małe ziarenko nadziei i to męczące pytanie: „a
jeśli się obudzi?” Przecież są przypadki poszkodowanych,
którzy zapadli w śpiączkę i się wybudzili.
Obecnie
mamy jesień, a krajobraz jaki mnie otacza tylko utrwalił mnie w
przekonaniu, że ludzkie życie jest za krótkie, zbyt ulotne. Było
chłodno, pogoda nie była brzydka. Czyste błękitne niebo, bez
cienia najmniejszej chmurki. Delikatny wiatr, który momentami
przewiercał się przez kości, a jednocześnie zrzucał z drzew
złote, pomarańczowe i czerwone liście. Widok przepiękny,
niezwykle wzruszający i poruszający serce, szczególnie jeśli
wezmę pod uwagę pracę, którą wykonuję.
To
nie tak, że jestem grabarzem całe życie, oczywiście, że nie.
Technicznie rzecz biorąc, nie jestem nim w ogóle, ponieważ nigdy
nie udało mi się uzyskać konkretnego zawodu czy fachu. Łapie się
każdej pracy, którą może wykonywać przeciętny człowiek, a w
szczególności tych, których nikt nie chce. Są całkiem dobrze
płatne. Wiedząc, że szukają grabarza, idę i zgłaszam się. Jeśli
mi się poszczęści, to nim jestem, udaje mi się zdobyć pieniądze
na przeżycie kolejnych kilku dni. Może kiedyś los się do mnie
uśmiechnie, może znajdę dobrą, stałą pracę, kto wie. Nie myślę
o tym, ponieważ, gdybym sobie na to pozwolił, już bym leżał w
jednym z grobów, który prawdopodobnie sam bym wykopał. Przecież
nie mam bliskich, którzy by załatwili takie formalności za mnie.
Właściwie nie wiem czy mam jakąkolwiek rodzinę. Wychowałem się
w sierocińcu, a jak mnie z niego wyrzucili po osiągnięciu
pełnoletności, skończyłem łapiąc się każdej roboty jaka się
napatoczyła.
Od
jakiegoś czasu odwiedzam w szpitalu takiego jednego. Przypomina mi
dobrego kumpla z „domu”, był nieco starszy więc wcześniej
odszedł. Nie wiem, co się z nim później działo, nie kontaktował
się ze mną. Ten mężczyzna, którego odwiedzam, podobnie jak on,
ma czarne włosy i bladą cerę, zdaje mi się, że nawet ma podobne
rysy twarzy. Oczu nie widziałem, nigdy ich przy mnie nie otworzył,
ale mój przyjaciel miał oczy czarne niczym smoła. Chciałbym aby
to był on, a zarazem bym nie chciał. Ponieważ jeśli to prawda, a
leżący tam mężczyzna to ten sam przyjaciel z dzieciństwa, już
więcej go nie spotkam… Leży na oddziale intensywnej terapii, tak
jak ten, którego chcą dzisiaj odłączyć. Nie wiem dokłądnie z
jakiego powodu jest w śpiączce. Nawet nie pytałem lekarzy. Nikt by
mi nie powiedział, nie jestem nawet znany temu facetowi. Lubię go
odwiedzać i patrzeć przez szybę oddziału na niego albo przynosić
raz na jakiś czas chociaż skromnego kwiatuszka, zerwanego przed
szpitalem. Wydaje mi się, że nikt go nie odwiedza, chciałbym, żeby
było mu miło, kiedy się obudzi i zobaczy, że jednak ktoś o nim
pamięta.
Myślę,
że popycha mnie do tego skrajna samotność, która towarzyszy mi
już przeszło pięć lat. Chciałbym w końcu móc porozmawiać z
kimś, spędzić trochę czasu, wiedząc, że mam z kim go spędzić
albo do kogo wrócić. Teraz żyje sam dla siebie, nie mam dla kogo
się starać, utrzymuje mnie przy życiu strach przed śmiercią, jak
sądzę.
Dzisiaj,
obserwując jesienne liście spadające z drzew, wirujące w
powietrzu nim dotknął ziemi, by ostatecznie tam zostać, doznałem
nostalgii. Zebrało mi się na wspominki, wróciło do mnie echo
dawnego życia w domu dziecka, kiedy miałem jednego przyjaciela i
razem stawialiśmy czoła większości problemów. Staliśmy na
uboczu, byliśmy na nim razem i czuliśmy się z tym dobrze. Aż do
momentu gdy dyrekcja kazała mu się wynieść. Ponoć chciał mnie
zabrać i stać się moim opiekunek prawnym, ale nie uzyskał zgody.
Wtedy nie miał wystarczająco dobrych warunków, żeby władze
społeczne zezwoliły, na pewnego rodzaju adopcje mnie.
Westchnąłem
ciężko, moja pierś wcale nie stała się lżejsza. Zupełnie jakby
ktoś przypiął do mnie ciężki głaz, który z każdym oddechem
stawał się coraz cięższy. Potrząsnąłem głową, zamknąłem na
chwile oczy i ponownie odetchnąłem, po czym zabrałem się do
dalszej pracy. Mam określony czas, do którego muszę zdążyć z
wykopaniem dołu, a nawet połowy jeszcze nie zrobiłem. Zastanawiam
się tylko, dlaczego cmentarz jeszcze nie zainwestował w maszynę,
która mogłaby to zrobić sprawniej niż ludzkie mięśnie.
Udało
mi się skończyć w ciągu kilku kolejnych godzin, wykończony,
potwornie zmęczony i głodny udałem się najpierw do szefa, a
później po swoje rzeczy. Nie miałem ich zbyt wiele jednak było to
wystarczające, żeby na spokojnie funkcjonować, przebierać się, prać poprzednie i tak dalej. Nie miałem łazienki w miejscu, w
którym obecnie mieszkam, poszedłem więc do szpitala wziąć
prysznic.
Nikt
z nich nie korzystał, ponieważ pacjenci mieli łazienki w pokojach,
albo kąpały ich pielęgniarki. Te tutaj, stworzono z myślą o
gościach chorych pacjentów.
Ciepły
strumień pomógł mi na chwile zapomnieć, że nie mam domu ze
wszystkimi wygodami. To pozwoliło mi się odświeżyć, a później
uprać brudne ubrania.
Sytuacja, zmuszała mnie bym codziennie prał stroje, jeśli chciałem
być czysty i nie śmierdzieć jak włóczęga. Pozwoliłem sobie
również na skorzystanie z grzejnika, dzięki temu mam nadzieje, że
do rana wyschnął i nikt nie postanowi ich wyrzucić. Włożyłem
drugie względnie czyste odzienie.
Chciałem
odwiedzić mojego znajomego, skoro już byłem w szpitalu, szkoda
było tego nie zrobić, a w mojej opinii nawet wstyd nie skorzystać
z takiej okazji. Na samą myśl, że uda mi się do niego zajrzeć
czułem się lepiej i nieco poprawił mi się humor. Na korytarzu
było dosyć głośno, odniosłem wrażenie, że dzieje się coś
ważnego, przyśpieszyłem mając przeczucie, że to może dotyczyć
mojego czarnowłosego przyjaciela.
Nie
myliłem się, kiedy stanąłem przed jego salą, przez szybę
widziałem, że obok jego łózka stoi wysoki podobny do leżącego w
łóżku, mężczyzna. Niezwykle podobny, równie ciemne włosy,
jasna cera, nie widziałem dokładnie jego twarzy, ale zdawało mi
się, że ma jakieś blizny w okolicach oczu; na policzkach,
automatycznie dotknąłem moich blizn, w kształcie wąsów.
Podobno,
kiedy byłem mały, moi rodzice zginęli w wypadku, a ja uszedłem z
życiem. Po jednej stronie miałem zadrapania i sam dorobiłem sobie
ostrym narzędziem kolejne. W sierocińcu powiedzieli mi, że byli
przerażeni moim zachowaniem, kiedy ja wytłumaczyłem, że teraz
przynajmniej będę pamiętał o rodzicach i mam równo rozłożone
blizny…
Oczywiście
tego nie pamiętam, więc nie do końca im wierzę. Pewnie jakiś
dzieciak mnie okaleczył i żeby uniknąć kontroli kuratora,
powiedzieli, że sam to zrobiłem…
W
pokoju mojego przyjaciela - jak go czasem nazywałem - stał ten
podobny do niego facet i lekarz, w długim białym kitlu. Rozmawiali,
lekarz wyraźnie był zaniepokojony ale druga postać, raczej
sprawiała wrażenie niecierpliwej. Kiedy doktor zbliżył się do
aparatury podtrzymującej życie czarnowłosego, zrozumiałem o co
chodzi. Najwyraźniej to jakoś krewny, który postanowił odłączyć
członka rodziny od aparatury! Momentalnie zrobiło mi się zimno i
gorąco. Na przemian. Zerwałem się z miejsca, żeby wejść do sali.
Nie
wiem, co chciałem zrobić, ale coś musiałem. Czułem, że nie mogę
pozwolić na to, co chcą zrobić, może ze względu na dziwna więź,
którą poczułem odwiedzając chłopaka, któremu teraz chcą
odebrać życie.
- Co
chcesz zrobić? – przed wejściem powstrzymała mnie mocno
zaciśnięta dłoń na ramieniu. – Znasz ich?
To
były słowa mężczyzny, który zatrudnił mnie jako grabarza, na
jego zlecenie kopałem ten przeklęty dół.
- Zostaw,
muszę tam wejść.
- Odpuść. Dla tego chłopaka pracowałeś. Chcesz teraz zaprzepaścić swój
wysiłek?
- Walić
mój wysiłek, mam to gdzieś! – wyrwałem się jak najszybciej i wbiegłem do sali.
- Proszę
tego nie robić! – krzyknąłem, ile sił w piersi.
- Kim
ty jesteś? – zdziwili się obaj.
- Starym
znajomym.
- Słuchaj,
wiem, że to trudne, dla nas też – powiedział czarnowłosy z
bliznami. – Ale wierz mi, to najlepsze rozwiązanie. Sasuke się
nie obudzi, za długo to już trwa.
- Proszę
poczekać jeszcze chociaż jeden dzień, dajcie mu jeden dzień!
- Nie
możemy dłużej czekać. Decyzja należy do najbliższej rodziny.
Kilka dni temu została stwierdzona śmierć mózgu. On jest już
tylko skorupą, która oddycha dzięki maszynie - lekarz nie
wykazał się odrobiną empatii ani zrozumienia, nie wspominając o
profesjonalizmie. Ciekawe ile mu zapłacili…
W
tym momencie, poczułem się niczym rażony gromem. Człowiek w kitlu
właśnie zbliżał się do aparatury, czarnowłosy z powagą skinął
głową. Ktoś mnie wyprowadził z pokoju, a jedyne, co widziałem to
łóżko, które się oddalało. Było coraz dalej, rozmywało się,
kiedy zostałem brutalnie wypchnięty na korytarz. Mogłem tylko
patrzeć przez okno jak odbierają mu życie…
Szczerze to zrobiło mi się smutno po przeczytaniu tego rozdziału. Jednakże, to przez to, że jako autor, dobrze potrafisz wprowadzić czytelnika w ten klimat. Szpitalna atmosfera strasznie mnie dołuje, więc mam nadzieję, że bohaterzy szybko to miejsce opuszczą. Choć nawet jeśli to się nie stanie i tak z chęcią przeczytam kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńInformuj mnie proszę na http://different-konoha.blogspot.com/
Pozdrawiam serdecznie :)
Witam w świecie Light in the darkness. :)
UsuńCóż bohaterowie opuszczają szpital dosyć szybko, także bez obaw. :)
Pozdrawiam, Aoi.
No nie wiem co powiedzieć. Zaczyna się wspaniale. Mam nadzieje,że już w następnej części pojawi się światełko w tunelu. Dzięki i weny życzę.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy światełko ale na pewno coś pozytywnego się pojawiło. ;p
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńsmutno mi, czy to naprawdę będzie ten przyjaciel z dzieciństwa? no i mam nadzieję, że jednak nagle maszyna wyda ukochany dźwięk informujący o życiu pacjenta i ten się obudzi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia