Informacja!

piątek, 6 października 2023

Drodzy czytelnicy, blog nadal jest aktywny! Cały czas tu jestem, piszcie do mnie, komentujcie! Na pewno odpowiem prędzej czy później. Możecie pisać formularzem do kontaktu (prawa kolumna, zaraz pod archiwum), w mailu albo w komentarzu. Będzie mi miło otrzymać waszą wiadomość!

Aoi ~

czwartek, 19 stycznia 2017

Resurrected, rozdział I

Witajcie!
Wracamy do cotygodniowego dodawania rozdziałów! W każdy czwartek, pojawi się kolejny rozdział " Resurected", póki co nie planuję dodawania innych opowiadań, aż do zakończenia tej serii. Gdyby coś się zmieniło, z pewnością zobaczycie to w postaci kolejnej publikacji na blogu.
Miłego czytania Resurrected,
~ Aoi ~


Stałem z łopatą i zastanawiałem się, kiedy opadnę z sił, kopiąc tą ogromną dziurę.
Dzisiaj rano otrzymałem zlecenie na wykopanie dołu, w którym znajdzie się trumna. Ponoć w pobliskim szpitalu mają odłączyć od aparatury młodego mężczyznę, który na skutek wypadku od dawna leżał na oddziale w śpiączce. Dzięki aparaturze mógł jeszcze trochę przeżyć, ale lekarze nie dają nadziei na wyzdrowienie. Rodzina zdecydowała, że najlepiej będzie jeśli pozwolą mu odejść, a pogrzeb przeprowadzą w trybie natychmiastowym. Ponoć nie ma dużej rodziny, rodzice zmarli jakiś czas temu, a on został z bratem i jego żoną. Nie wiem, czy miał przyjaciół, może drugą połówkę, ale to i tak nie do końca ma jakieś znaczenie, ponieważ ostatnie słowo należy do najbliższej rodziny, czyli brata.
Kiedy myślę, że mi przydarzyłoby się to samo, jestem zdania, że wolałbym leżeć podłączony aż nagle coś drgnie i mój organizm się uzdrowi, wyleczy i będę mógł wrócić do życia. Będąc tu i teraz, też myślę, że nie chciałbym odłączać bliskiej mi osoby ze względu na małe ziarenko nadziei i to męczące pytanie: „a jeśli się obudzi?” Przecież są przypadki poszkodowanych, którzy zapadli w śpiączkę i się wybudzili.
Obecnie mamy jesień, a krajobraz jaki mnie otacza tylko utrwalił mnie w przekonaniu, że ludzkie życie jest za krótkie, zbyt ulotne. Było chłodno, pogoda nie była brzydka. Czyste błękitne niebo, bez cienia najmniejszej chmurki. Delikatny wiatr, który momentami przewiercał się przez kości, a jednocześnie zrzucał z drzew złote, pomarańczowe i czerwone liście. Widok przepiękny, niezwykle wzruszający i poruszający serce, szczególnie jeśli wezmę pod uwagę pracę, którą wykonuję.
To nie tak, że jestem grabarzem całe życie, oczywiście, że nie. Technicznie rzecz biorąc, nie jestem nim w ogóle, ponieważ nigdy nie udało mi się uzyskać konkretnego zawodu czy fachu. Łapie się każdej pracy, którą może wykonywać przeciętny człowiek, a w szczególności tych, których nikt nie chce. Są całkiem dobrze płatne. Wiedząc, że szukają grabarza, idę i zgłaszam się. Jeśli mi się poszczęści, to nim jestem, udaje mi się zdobyć pieniądze na przeżycie kolejnych kilku dni. Może kiedyś los się do mnie uśmiechnie, może znajdę dobrą, stałą pracę, kto wie. Nie myślę o tym, ponieważ, gdybym sobie na to pozwolił, już bym leżał w jednym z grobów, który prawdopodobnie sam bym wykopał. Przecież nie mam bliskich, którzy by załatwili takie formalności za mnie. Właściwie nie wiem czy mam jakąkolwiek rodzinę. Wychowałem się w sierocińcu, a jak mnie z niego wyrzucili po osiągnięciu pełnoletności, skończyłem łapiąc się każdej roboty jaka się napatoczyła.
Od jakiegoś czasu odwiedzam w szpitalu takiego jednego. Przypomina mi dobrego kumpla z „domu”, był nieco starszy więc wcześniej odszedł. Nie wiem, co się z nim później działo, nie kontaktował się ze mną. Ten mężczyzna, którego odwiedzam, podobnie jak on, ma czarne włosy i bladą cerę, zdaje mi się, że nawet ma podobne rysy twarzy. Oczu nie widziałem, nigdy ich przy mnie nie otworzył, ale mój przyjaciel miał oczy czarne niczym smoła. Chciałbym aby to był on, a zarazem bym nie chciał. Ponieważ jeśli to prawda, a leżący tam mężczyzna to ten sam przyjaciel z dzieciństwa, już więcej go nie spotkam… Leży na oddziale intensywnej terapii, tak jak ten, którego chcą dzisiaj odłączyć. Nie wiem dokłądnie z jakiego powodu jest w śpiączce. Nawet nie pytałem lekarzy. Nikt by mi nie powiedział, nie jestem nawet znany temu facetowi. Lubię go odwiedzać i patrzeć przez szybę oddziału na niego albo przynosić raz na jakiś czas chociaż skromnego kwiatuszka, zerwanego przed szpitalem. Wydaje mi się, że nikt go nie odwiedza, chciałbym, żeby było mu miło, kiedy się obudzi i zobaczy, że jednak ktoś o nim pamięta.
Myślę, że popycha mnie do tego skrajna samotność, która towarzyszy mi już przeszło pięć lat. Chciałbym w końcu móc porozmawiać z kimś, spędzić trochę czasu, wiedząc, że mam z kim go spędzić albo do kogo wrócić. Teraz żyje sam dla siebie, nie mam dla kogo się starać, utrzymuje mnie przy życiu strach przed śmiercią, jak sądzę.
Dzisiaj, obserwując jesienne liście spadające z drzew, wirujące w powietrzu nim dotknął ziemi, by ostatecznie tam zostać, doznałem nostalgii. Zebrało mi się na wspominki, wróciło do mnie echo dawnego życia w domu dziecka, kiedy miałem jednego przyjaciela i razem stawialiśmy czoła większości problemów. Staliśmy na uboczu, byliśmy na nim razem i czuliśmy się z tym dobrze. Aż do momentu gdy dyrekcja kazała mu się wynieść. Ponoć chciał mnie zabrać i stać się moim opiekunek prawnym, ale nie uzyskał zgody. Wtedy nie miał wystarczająco dobrych warunków, żeby władze społeczne zezwoliły, na pewnego rodzaju adopcje mnie.
Westchnąłem ciężko, moja pierś wcale nie stała się lżejsza. Zupełnie jakby ktoś przypiął do mnie ciężki głaz, który z każdym oddechem stawał się coraz cięższy. Potrząsnąłem głową, zamknąłem na chwile oczy i ponownie odetchnąłem, po czym zabrałem się do dalszej pracy. Mam określony czas, do którego muszę zdążyć z wykopaniem dołu, a nawet połowy jeszcze nie zrobiłem. Zastanawiam się tylko, dlaczego cmentarz jeszcze nie zainwestował w maszynę, która mogłaby to zrobić sprawniej niż ludzkie mięśnie.
Udało mi się skończyć w ciągu kilku kolejnych godzin, wykończony, potwornie zmęczony i głodny udałem się najpierw do szefa, a później po swoje rzeczy. Nie miałem ich zbyt wiele jednak było to wystarczające, żeby na spokojnie funkcjonować, przebierać się, prać poprzednie i tak dalej. Nie miałem łazienki w miejscu, w którym obecnie mieszkam, poszedłem więc do szpitala wziąć prysznic.
           Nikt z nich nie korzystał, ponieważ pacjenci mieli łazienki w pokojach, albo kąpały ich pielęgniarki. Te tutaj, stworzono z myślą o gościach chorych pacjentów.
Ciepły strumień pomógł mi na chwile zapomnieć, że nie mam domu ze wszystkimi wygodami. To pozwoliło mi się odświeżyć, a później uprać brudne ubrania.
Sytuacja, zmuszała mnie bym codziennie prał stroje, jeśli chciałem być czysty i nie śmierdzieć jak włóczęga. Pozwoliłem sobie również na skorzystanie z grzejnika, dzięki temu mam nadzieje, że do rana wyschnął i nikt nie postanowi ich wyrzucić. Włożyłem drugie względnie czyste odzienie.
Chciałem odwiedzić mojego znajomego, skoro już byłem w szpitalu, szkoda było tego nie zrobić, a w mojej opinii nawet wstyd nie skorzystać z takiej okazji. Na samą myśl, że uda mi się do niego zajrzeć czułem się lepiej i nieco poprawił mi się humor. Na korytarzu było dosyć głośno, odniosłem wrażenie, że dzieje się coś ważnego, przyśpieszyłem mając przeczucie, że to może dotyczyć mojego czarnowłosego przyjaciela.
Nie myliłem się, kiedy stanąłem przed jego salą, przez szybę widziałem, że obok jego łózka stoi wysoki podobny do leżącego w łóżku, mężczyzna. Niezwykle podobny, równie ciemne włosy, jasna cera, nie widziałem dokładnie jego twarzy, ale zdawało mi się, że ma jakieś blizny w okolicach oczu; na policzkach, automatycznie dotknąłem moich blizn, w kształcie wąsów.
Podobno, kiedy byłem mały, moi rodzice zginęli w wypadku, a ja uszedłem z życiem. Po jednej stronie miałem zadrapania i sam dorobiłem sobie ostrym narzędziem kolejne. W sierocińcu powiedzieli mi, że byli przerażeni moim zachowaniem, kiedy ja wytłumaczyłem, że teraz przynajmniej będę pamiętał o rodzicach i mam równo rozłożone blizny…
Oczywiście tego nie pamiętam, więc nie do końca im wierzę. Pewnie jakiś dzieciak mnie okaleczył i żeby uniknąć kontroli kuratora, powiedzieli, że sam to zrobiłem…
W pokoju mojego przyjaciela - jak go czasem nazywałem - stał ten podobny do niego facet i lekarz, w długim białym kitlu. Rozmawiali, lekarz wyraźnie był zaniepokojony ale druga postać, raczej sprawiała wrażenie niecierpliwej. Kiedy doktor zbliżył się do aparatury podtrzymującej życie czarnowłosego, zrozumiałem o co chodzi. Najwyraźniej to jakoś krewny, który postanowił odłączyć członka rodziny od aparatury! Momentalnie zrobiło mi się zimno i gorąco. Na przemian. Zerwałem się z miejsca, żeby wejść do sali.
            Nie wiem, co chciałem zrobić, ale coś musiałem. Czułem, że nie mogę pozwolić na to, co chcą zrobić, może ze względu na dziwna więź, którą poczułem odwiedzając chłopaka, któremu teraz chcą odebrać życie.

- Co chcesz zrobić? – przed wejściem powstrzymała mnie mocno zaciśnięta dłoń na ramieniu. – Znasz ich? 
To były słowa mężczyzny, który zatrudnił mnie jako grabarza, na jego zlecenie kopałem ten przeklęty dół.
Zostaw, muszę tam wejść.
- Odpuść. Dla tego chłopaka pracowałeś. Chcesz teraz zaprzepaścić swój wysiłek?
- Walić mój wysiłek, mam to gdzieś! – wyrwałem się jak najszybciej i wbiegłem do sali. 
- Proszę tego nie robić! – krzyknąłem, ile sił w piersi.
- Kim ty jesteś? – zdziwili się obaj.
- Starym znajomym.
- Słuchaj, wiem, że to trudne, dla nas też – powiedział czarnowłosy z bliznami. – Ale wierz mi, to najlepsze rozwiązanie. Sasuke się nie obudzi, za długo to już trwa.
- Proszę poczekać jeszcze chociaż jeden dzień, dajcie mu jeden dzień!
- Nie możemy dłużej czekać. Decyzja należy do najbliższej rodziny. Kilka dni temu została stwierdzona śmierć mózgu. On jest już tylko skorupą, która oddycha dzięki maszynie - lekarz nie wykazał się odrobiną empatii ani zrozumienia, nie wspominając o profesjonalizmie. Ciekawe ile mu zapłacili…
W tym momencie, poczułem się niczym rażony gromem. Człowiek w kitlu właśnie zbliżał się do aparatury, czarnowłosy z powagą skinął głową. Ktoś mnie wyprowadził z pokoju, a jedyne, co widziałem to łóżko, które się oddalało. Było coraz dalej, rozmywało się, kiedy zostałem brutalnie wypchnięty na korytarz. Mogłem tylko patrzeć przez okno jak odbierają mu życie…

5 komentarzy:

  1. Szczerze to zrobiło mi się smutno po przeczytaniu tego rozdziału. Jednakże, to przez to, że jako autor, dobrze potrafisz wprowadzić czytelnika w ten klimat. Szpitalna atmosfera strasznie mnie dołuje, więc mam nadzieję, że bohaterzy szybko to miejsce opuszczą. Choć nawet jeśli to się nie stanie i tak z chęcią przeczytam kolejny rozdział.

    Informuj mnie proszę na http://different-konoha.blogspot.com/

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w świecie Light in the darkness. :)
      Cóż bohaterowie opuszczają szpital dosyć szybko, także bez obaw. :)
      Pozdrawiam, Aoi.

      Usuń
  2. No nie wiem co powiedzieć. Zaczyna się wspaniale. Mam nadzieje,że już w następnej części pojawi się światełko w tunelu. Dzięki i weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy światełko ale na pewno coś pozytywnego się pojawiło. ;p

      Usuń
  3. Hej,
    smutno mi, czy to naprawdę będzie ten przyjaciel z dzieciństwa? no i mam nadzieję, że jednak nagle maszyna wyda ukochany dźwięk informujący o życiu pacjenta i ten się obudzi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń