„ Pożar w największym szpitalu Konohy spowodował
ogromne zniszczenia. Zginęło ponad stu pacjentów i kilkunastu lekarzy. Jeszcze nie
wiemy dokładnie, co wywołało tak przerażającą katastrofę. Dzięki sprawnemu
działaniu władz i służb pomocy udało się uratować pozostałe osoby przebywające
w szpitalu. Ostatni ocalały spadł z dachy gdy ratunkowy materac był składany.
Strażacy obawiają się ponownego zaprószenia ognia, mimo wielogodzinnego
gaszenia, zgliszcza budynku ciąż są niebezpieczne. Władze upraszają o
przestrzeganie zakazu wstępu…”
- Sasuke wyłącz
proszę. Nie chce już tego słuchać – mruknąłem odwracając głowę w przeciwną
stronę od ekranu.
Sasuke posłuchał,
bez pytania wyłączył wszystko mimo iż zdawało mi się, że interesuje go program.
Od ponad trzech dni ciągle przeczesuje telewizję, Internet i prasę w
poszukiwaniu najnowszych wiadomości.
Po tym, co się
stało miasto poniosło wiele strat nie tylko pod względem gospodarczym lecz
także psychicznym. Został wprowadzony tydzień żałoby, policja nieustannie
próbuje znaleźć winnych. My wiemy kto za to odpowiada, nie zachowało się jednak
żadne z nagrań ze szpitala, nie możemy nic udowodnić.
~
- Co się stało? – Sasuke uniósł brwi wchodząc do sali. –
Widziałem tłum opuszczający to pomieszczenie.
- Widzę, że pojawił się pan Uchiha, zatem jak sądzę telefon
niepotrzebny? – zagadnął doktor wychodząc.
- Jestem głodny- powiedziałem patrząc na Sasuke proszącym
wzrokiem.
- Jak to głodny? Dopiero mieliście kolację – zerknął na
doktora unosząc brwi.
- Przespał - wzruszył ramionami. – Nikt nie spodziewał się, ze
lek przestanie działać tak szybko.
- Macie jeszcze jakąś specjalną porcję? – szepnął do doktora,
jednocześnie mrugając do mnie.
Doktor zastanawiał się chwilę, po czym skinął głową i opuścił
pomieszczenie.
- Sasu, nie chce szpitalnego żarcia – naburmuszyłem się. –
Chcę coś normalnego.
- Nie ma nic normalnego. Zdrowe jest normalne – odparł przysiadając
na moim łóżku. – Jeśli nie najesz się tym co przyniesie, przejdę się po coś,
dobrze?
- Ha! Szykuj się do wyjścia!
~
Zastanawiam się teraz,
czy gdybym wtedy tak nie nalegał, to czy to wszystko potoczyło by się inaczej.
Gdybym był silniejszy, ci wszyscy ludzie by żyli. Albo Sasuke by do nich
dołączył. Itachi jest niezrównoważony, nie wiemy czego się po nim spodziewać.
Nikt nie wie.
- Znowu się zadręczasz?
– położył się za mną i delikatnie objął mnie ramieniem. – Wiesz, że nie mogłeś
nic zrobić.
- Mogłem. Gdybym
tylko go powstrzymał…
- Jak chciałeś tego
dokonać, co? – uniósł się na łokciu, by rzucić mi to swoje władcze spojrzenie. –
Ze szwami, otumaniony i poobijany? Człowieku, prawie umarłeś, a ty się jeszcze
obwiniasz o pożar szpitala?
- Sasuke ja… - nie
wiedziałem co powiedzieć. Czułem, że wina za śmierć, tych którzy tam zginęli
spoczywa na moich barkach. – Oni byli niewinni, żadne z nich nie wiedziało,
dlaczego ginie.
- Nie mogłeś nic
zrobić – położył się i znów przytulił, uważając na kolejne opatrunki, które mi
niedawno założono.
- No właśnie, nie
mogłem.
~
- Mówiłem. Nadal jestem głodny – triumfalnie uniosłem dłoń i
wycelowałem w niego palcem. – Ubieraj się i skołuj mi jakiegoś porządnego
burgera. Ramen też się nada, byle lekarze ci nie zabrali, ponoć nie wolno mi
tak jeść – szepnąłem konspiracyjnie.
- No właśnie, nie wolno. Poszukam czegoś lekkiego, nadal nie
wiemy jak się mają twoje wnętrzności po spotkaniu z nożem.
- Całkiem dobrze, chyba że… - pokręciłem tułowiem do momentu
aż złapał mnie silny atak bólu. – Chyba, że się ruszam…
- Zatem nie mają się dobrze – poprawił mi poduszkę.
- Jak miło, że dbasz o moje poduszki – użyłem sarkazmu, nie chciałem
poczuć się niezręcznie dziękując mu. Wystarczy, że wszystko za mnie robi.
- Nie ma sprawy – włożył czarny płaszcz, poprawił kołnierz.
Wychodząc zatrzymał się jeszcze w drzwiach by się odwrócić i rzucić mi jedno z
tych ciepłych spojrzeń, którymi obdarza mnie aż nader często odkąd miałem „
wypadek”. – Niedługo wrócę, uważaj na siebie i nie rób zamieszania.
- Zrobię co w mojej mocy. Z resztą, zamieszanie samo mnie
znajduje.
~
Nawet nie wiedziałem
ile racji było w tych słowach. Mniej więcej godzinę później, kiedy Sasuke
niesamowicie długo wracał z tym jedzeniem, usłyszałem hałasy na korytarzu.
Początkowo wydawało mi się, że ktoś włączył głośniej telewizor lub radio,
potem, sądziłem, że to głośne rozmowy. Jednak, usłyszałem strzały i krzyki, a
wtedy byłem pewien, że to nie są przyjacielskie przepychanki.
Pierwsze, co przyszło mi do głowy to
szukać drogi ucieczki. Zerwałem się z łóżka, podbiegłem do okna: za wysoko.
Lina… z czego zrobię linę. Z niczego. Guzik miałem w tym cholernym pokoju. Mogłem
wyjść po gzymsie, stopniowo schodzić niżej i niżej, aż uda mi się zeskoczyć na
ziemię ale… Kiedy zaciskałem pięści, czułem brak siły. Nie mogłem podskoczyć
ani swobodnie się schylić, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a dodatkowo nękały
mnie zawroty głowy przy każdym mocniejszym ruchu.
- Byłem za słaby, zbyt
nieporadny. Wstyd mi za to.
- Choroba i
osłabienie to nie powód do wstydu. To normalne po operacji i silnym wstrząsie –
odparł spokojnie Sasuke.
Mimo to, nie
potrafiłem się z tym pogodzić. Ostatecznie uzbroiłem się w niezwykle ostry nóż
jakie dostałem z resztką obiadu i czekałem na najgorsze. Wiedziałem, że idą po
mnie. Itachi uciekł więziennej eskorcie i szedł po mnie, a ja nie miałem nic po
za beznadziejnym nożem, szpitalną koszulą i gumowymi kapciami na nogach.
Mógłbym co najwyżej użyć stojaka na kroplówkę. Chociaż nie, ten posłużył jako
blokada drzwi.
Utwierdziło mnie w przekonaniu
zgrzytnięcie zamka w drzwiach i rozkaz, który usłyszałem chwilę przed tym, jak
sforsowali moją lichą ochronę.
~
- Nie opuszczaj pomieszczeni! Zajmiemy się nim!
Czyżby był sam? Nie mam czasu myśleć, sparaliżował mnie
strach. Nie było tutaj nikogo, kto mógłby mi pomóc. Chyba czas pogodzić się z
tym, że zbliża się mój koniec.
Czekałem. Słyszałem śmiech i strzały, coraz głośniejsze i
głośniejsze. Nieubłaganie zbliżał się do mnie, a jedyne co mogłem zrobić to
zdać się na tych, którzy byli przed drzwiami. Którzy stanęli murem przed moją
salą gotowi poświęcić życie za nieznanego im świadka, potrzebnego do skazania
najniebezpieczniejszej osoby w mieście.
Słyszałem jak
ich ciała uderzają o posadzkę, słyszałem jak Itachi śpiewa wyliczankę. Jak
jednym strzałem roztrzaskuje zamek i jak silnym kopnięciem forsuje marną
barykadę ze stojaka.
Ściskałem w dłoni nóż, pokładałem w nim całą nadzieję. Nie
widziałem innej opcji. Liczyłem tylko na to, że jeśli zginę, to razem z nim.
Pragnąłem z całego sera, żeby Sasuke wrócił gdy będzie po wszystkim, żeby
Itachi i jego nie zdołał zabić.
Kiedy tylko zobaczyłem jego twarz oszalałą wręcz z radości, rzuciłem
nożem celując w sam środek czoła. I to był błąd. Zdążył uniknąć rzutu, a ja
zostałem bez broni. Skazany na łaskę psychopaty.
Później było już tylko gorzej. Odrzucił broń, chciałem walczyć
na pięści. Dwóch mężczyzn wpadło do pokoju, i unieruchomili mnie żelaznymi
uściskami. Mieli przerośnięte mięśnie, zupełnie jakby całe życie tylko
ćwiczyli. Niektórzy nazywają takich kulturystami. Dla mnie to przerośnięte
goryle, zwłaszcza jeśli są na usługach psychopaty.
Usadzili mnie na krześle, przywiązali do niego dbając o to,
aby każdy centymetr mojego ciała był mocno ściśnięty i unieruchomiony.
Szamotałem się i wyrywałem, próbowałem kopać, gryźć i drapać. Na marne. Nic po
za słowami nie mogłem z siebie wydobyć.
Itachi wstrzyknął mi coś, kiedy już byłem całkowicie
unieruchomiony. Pamiętam jak się śmiał. Jedyne, co zapadło mi w pamięć to jego
śmiech.
~
Na dachu też śmiał
się do rozpuku. Obawiam się, że tego odrażającego i pełnego grozy dźwięku nie
zapomnę do końca życia.
~
Potem wyszli jak gdyby nigdy nic, słyszałem jak ryglują drzwi,
jak wrzeszczą jeden do drugiego. Obraz przed oczami mi się zamazywał, zaczynał
wirować a ja nie mogłem utrzymać otwartych oczu.
~
Przypomniałem sobie to niedawno.
Obudziwszy się w skwarze, nie wiedziałem dlaczego ani jak się tam znalazłem.
Chciałem jedynie uciec. Oczywiście domyślałem się kto za tym stoi, a wszystko
potwierdziło się gdy dotarłem na dach.
- Złapali go
prawda? – po długim milczeniu odważyłem się zadać to pytanie. Zwlekałem z tym
odkąd widziałem Itachiego po raz ostatnio na dachu.
- Naruto, on nie
żyje.
Zmarszczyłem brwi. Usłyszałem jakiś huk, zobaczyłem jak oczy
Itachiego nagle stają się bez wyrazu, a jego ciało zaczyna przechylać się w
moją stronę. Oh, ja też się przechylam, widzę już niebo spowite pióropuszem
gęstego dymu. Przebłysk kilku sekund przed upadkiem.
- Popełnił samobójstwo,
strzelił sobie w głowę.
- Ale…
- To bez sensu? –
mruknął. – Nie chcę wnikać w to, co działo się w jego głowie. Nie wiem nawet,
co czuje w związku z jego śmiercią. Jedyne o czym wtedy myślałem to znaleźć
ciebie. Wyobrażasz sobie, że kiedy wróciłem z jedzeniem szpital był cały w
płomieniach? Ulice były zablokowane, zbiegli się ludzie, reporterzy, służby
porządkowe… A nie było mnie nieco ponad dwie godziny.
Czułem, że kręci
głową.
- Nie można
zostawiać cię samego, bo zaraz przyciągasz katastrofy – chyba chciał
zażartować. Mocniej wtulił się w moje plecy wywołując głośny syk bólu z moich
ust. Nadal miałem poparzenia, nadal miałem gips na ręce i nodze - tak założyli
mi po upadku na wpół napompowany materac – nadal wszystko mnie bolało, a każdy
ruch wywoływał okropne katusze. Nie wiem czy dałbym radę to znieść bez leków
przeciwbólowych. Podobno zostanie mi też paskudna blizna na plecach bo rana się
otworzyła, kiedy opuszczałem to cholerne piekło.
- Przepraszam,
zapominam.
- Nic nie szkodzi –
wydusiłem przez zaciśnięte zęby.
- Chciałem wbiec i
cię szukać, wiedziałem, że musiałeś gdzieś tam być. Nie przepuścili mnie nie
ważne ile razy próbowałem się przez nich przebić, mogłem jedynie stać z Ino i
patrzeć jak wszystko płonie. Bezradnie patrzeć jak gdzieś tam w środku
umierasz, a ja nie mogę ci pomóc.
Chyba… chyba
poczułem łzę na karku.
- Sasuke… Nie tak łatwo
mnie zabić. Dzięki Bogu ciebie też trudno się pozbyć – tylko na tyle było mnie
teraz stać. – Nie martw się, wyliże się z tego. Nie takie rzeczy robiliśmy w
sierocińcu.
- Naruto! Skakanie
przez płoty i łażenie po dachach to zupełnie, co innego niż hasanie po
cholernym płonącym szpitalu! To cud, że w ogóle żyjesz.
- Wiem – szepnąłem zamykając
oczy. A po chwili dodałem jeszcze:
- Zamiast
roztrząsać gojące się rany ciesz się cudem, draniu.
Uśmiechnąłem się
lekko i ścisnąłem jego dłoń, która teraz drżała na moim biodrze. Przeżyliśmy.
Koszmar dobiegł końca, a ja jakimś cudem z niego wyszedłem. Muszę jeszcze
podziękować Ino. Muszę jeszcze podziękować Sasuke. Muszę jeszcze zrobić wiele
rzeczy. Ale najpierw pozbędę się tego cholernego bólu.
- Sasuke? –
zapytałem po upływie wielu, wielu minut czułego przytulania i ciepłego
trzymania się za ręce. – Mogę dostać leki przeciwbólowe? Chyba już nie
wytrzymuję.
Witajcie, dzisiaj wyjątkowo zamieszczam informację pod całym rozdziałem. Domyślam się, że poprzedni rozdział wprawił was w konsternację... cóż taki był plan! Spokojnie, wszystko jest dokładnie zaplanowane. Wiem też, że nieco popsuły się terminy i posty zamiast pojawiać się, co czwartek mają małe opóźnienie ( o czym informowałam poprzednio) jednak już wracam do normalnego trybu, także wszystko powinno wrócić do normy w najbliższym czasie.
Jeszcze mam do Was taką malutką prośbę: nie wstydźcie się i nie usuwajcie swoich komentarzy pod postami. Każda opinia jest dla mnie ważna, naprawdę chętnie poznam wasze zdanie. Kto wie, może wywiąże się z tego ciekawa dyskusja? ;)
Aoi
Hej,
OdpowiedzUsuńItachi nie żyje, ale zastanawiam się co nim kierowało, że takie rzeczy robił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia