Witajcie, dzisiaj dużo później niż zwykle. Wszystko przez to, że się rozchorowałam, co znacznie utrudnia pracę nad tekstem...
~ Aoi ~
Mój samochód znalazłem pod firmą Uchihów, zatem
na pewno już jest w środku. Ma nad nami sporą przewagę czasową. Nikt nie
sprzeciwi się duchowi czyż nie?
Tak jak się
spodziewałem stanowiska były puste, najwyraźniej spanikowani pracownicy uciekli
albo się schowali. Wiedziałem, że biuro znajduje się na najwyższym piętrze,
jednakże winda nie działała, zatem wybraliśmy schody. Właściwie i tak
poszlibyśmy schodami, według Ino miało być to bezpieczniejsze. Na czas akcji
kazała mi ubrać kamizelkę kuloodporną pod pomarańczową koszulę, którą miałem na
sobie, a także dała mi jeden ze swoich pistoletów. Jeden zawsze trzymała pod
siedzeniem w samochodzie i właśnie ten teraz trzymałem w dłoniach.
Broń nie była mi obca, w
sierocińcu pozwalali nam na rozrywki, a jedną z nich był szkolny klub
strzelniczy. Oczywiście nie miałem okazji wykorzystać wiedzy i umiejętności w
praktyce, jednakże pokrzepiające było
to, że wiem jak się z nią obchodzić.
Mniej więcej pod koniec
drogi napotkaliśmy nieprzytomnego człowieka, którego chciałem ocucić. Nie udało
się. Sasuke wie, jak dobrze pozbawić przytomności.
Liczyłem na zdobycie kilku informacji…
Wywnioskowałem, że
Sasuke musiał od tego miejsca wspinać się podobnie jak my. Wchodząc, zerknąłem
na plan i mniej więcej zapamiętałem drogę.
–
O ile
się nie mylę, gabinet Itachiego będzie… tuż za rogiem – mruknąłem ostrożnie
uchylając drzwi prowadzące na ostatnie piętno.
Ino zatrzymała mnie
gestem dłoni, a potem poprosiła byśmy zamienili się miejscami. No tak, było to
sensowne posunięcie, gdyż ja nie jestem wyszkolony a tutaj liczy się szybkość i
sprawność.
Obawiałem się, że
nie zdążymy na czas, że nie powstrzymamy go przed czymś głupim. Albo, że jemu
stanie się krzywda.
–
Odebrałeś
mi wszystko! I to dwa razy!
Usłyszeliśmy
krzyk z drugiego końca korytarza. Zmarszczyłem brwi, nie byłem pewien czy to
Sasuke. Ino zerknęła na mnie pytająco, a ja mogłem jedynie wzruszyć ramionami.
Słyszałem brata czarnowłosego raz w życiu, nie mogłem mieć pewności, że to on.
Niemniej jednak przyspieszyliśmy. W pewnym momencie straciłem cierpliwość gdy
usłyszałem głośny wrzask bólu. Zacisnąłem szczęki i podbiegłem do uchylonych
drzwi gabinetu, całkowicie ignorując Ino, która starała się mnie powstrzymać
możliwie najciszej.
–
Nie
dość, że przez Ciebie straciliśmy mamę – kontynuował jeden z głosów – to
jeszcze ojciec zapisał ci wszystko! - postać zrobiła kilka kroków, głośno
tupiąc obcasem. - Najstarszy miał zapewnić ciągłość rodu, najmłodszy
przetrwanie firmy... Gdzie w tym logika?
–
Ha –
drugi głos. - Myślałeś, że możesz mieć wszystko? - mężczyzna się zaśmiał.
Próbowałem dostrzec coś przez niewielką szparę w drzwiach. - We mnie ojciec
widział nadzieję, godnego następcę na swoje miejsce, a ty? - tutaj splunął. Na
podłogę jak sądzę. - Spójrz na siebie. Prześladuje cię zemsta. Zemsta za coś,
czemu nikt z nas nie jest winien. I ty, właśnie ty sądzisz, że jesteś w czymś
lepszy ode mnie? Boisz się własnego cienia... Itachi, obaj wiemy, że nie
nadajesz się do roli lidera.
Teraz
mieliśmy pewność, że obaj tam są, że nie pomyliliśmy się, co do osądu miejsca ich
spotkania. W końcu udało mi się dostrzec część scenerii, ukrytej przed nami za
dwuskrzydłowymi drzwiami. Sauske, w zakrwawionej jasnoniebieskiej koszuli
siedział przywiązany do krzesła biurowego. Miał opuchniętą twarz. Wargę i łuk
brwiowy naznaczone długimi, głębokimi zadrapaniami. Mimo to Sasuke wciąż
szydził z brata, w dodatku pluł mu pod nogi! Przez chwilę myślałem, że Itachi
siedzi na drugim końcu pomieszczenia, że tam przemaszerował, jednak krótko po
tym jak udało mi się zobaczyć wnętrze pokoju, starszy zerwał się ze swojego
miejsca i podbiegł do więźnia na krześle. Chyba nie mógł znaleźć sobie miejsca,
wcześniej słyszałem jak spaceruje.
Szybkim,
mocnym ruchem uderzył go w twarz rękojeścią czegoś podobnego do sztyletu lub
noża sprężynowego. Stali do mnie bokiem. Sasuke się tylko roześmiał.
Ino widząc to co
ja, postanowiła wkraść się tam. Powili uchylała drzwi, aż zrobiła to na tyle
aby się zmieścić. Mnie też się to udało po odrobinie gimnastyki. Itachi był tak
zajęty okładaniem Sasuke, że nie zauważył naszego wejścia.
–
Ojciec
kazał ci mnie odnaleźć – wysapał Sasuke. - Beze mnie nic byś nie dostał.
–
Dlatego,
trzeba cię skutecznie usunąć – uderzył go pięścią w brzuch. Czarnowłosy skulił
się na krześle kaszląc i jęcząc z bólu. Znów splunął krwią. Lepka, ciągnąca się
stróżka śliny przykleiła się do jego brody. - Nie mam pojęcia, dlaczego ten
imbecyl nie podał ci dawki śmiertelnej – kolejne uderzenie w brzuch – ani
dlaczego ktoś cię odkopał - Cios w twarz. Głowa Sasuke aż odskoczyła na bok. -
Nie, nie, nie! Nie trać znowu przytomności. Chcę się rozkoszować tą chwilą –
mruknął klepiąc go po policzkach.
–
Odsuń
się od niego – warknąłem ujawniając swoją obecność. Nie mogłem dłużej pozwolić
na trwanie tej farsy. - Powiedziałem: odsuń. Się. Od niego – ponowiłem rozkaz.
Już wiedziałam, że Ino uzna mnie za skończonego kretyna.
–
A ty
kim do cholery jesteś, dzieciaku? - zwrócił twarz w moją stronę zaskoczony, że
ktoś śmie mu przerywać. - Czy ty... Cholera! Ty byłeś w szpitalu. Tamtego dnia!
- krzyknął nagle, kiedy przyjrzał mi się. Najwyraźniej doznał olśnienia. - Ah,
przypomina mi się. Stary znajomy. Jak widzę uzdolniony znajomy... Zważywszy na
fakt, że mój braciszek żyje. W dodatku towarzyszy ci… szeryf Yamanaka? Wiem, że
pani tu jest, proszę się nie ukrywać. Pani nieudolne skradanie jest śmiechu
warte. Nawet podlotek potrafi lepiej się ukrywać niż pani.
Zacisnąłem mocniej dłonie na broni, którą
teraz wycelowałem w Itachiego. Miałem wrażenie, ze trzęsie się całe moje ciało,
ale gdy spojrzałem na lufę, moje odczucie okazywało się mylne. Bałem się. Chyba
się bałem.
Pierwszy raz w życiu celuję do kogoś ze
śmiercionośnej broni i mimo iż wiem, a nawet czuję całym sercem, że brat Sasuke
zasługuje na cierpienie, nie wiem czy będę w stanie zrobić pożytek z pistoletu.
Byłem taki chętny do walki, taki pewny siebie… A teraz, w obliczu prawdziwych
czynów, nie wiem co zrobić. Nie wiem czy to zniosę.
Przed
oczami przewijają mi się sceny. Wystrzelam, on pada. Krew się rozlewa. Ja padam
za nim na kolana, po chwili podnoszę się i pędzę do Sasuke.
Inna: strzelam i pudłuję a Itachi z
szyderczym uśmiechem rzuca się na mnie. Wbija we mnie nóż, masakruje moje
wnętrzności, tonę w ciemności.
Co
z tego jest możliwe? Co najbardziej prawdopodobne?
-
Nie musisz tego robić – Ino przerwała gonitwę myśli w mojej głowie. – Wiesz, że
ojciec kochał was obu.
-
Zamknij się. Nie znasz naszej rodziny – warknął Itachi groźnie wymachując
nożem. – Ojciec nikogo nie kochał, ojciec wszystko obliczał. Sprawdzał, co mu
się opłacało.
-
Niemożliwe – pokręciła głową. – Rodzice zawsze kochają swoje dzieci, nawet
jeśli im tego nie okazują.
Korzystając
z okazji, powoli przesuwałem się w stronę Sasuke, który z opuszczoną głową
siedział na krześle. Widziałem, jak porusza nadgarstkami z tyłu chcąc się
uwolnić, jednakże ktoś, kto go związał wiedział, co robić.
Ino
też się poruszała. Wiedziałem, że chce uspokoić napastnika, dojść z nim do
ugody, wpłynąć na jego emocje… Pewnie miała nadzieję, ze go uratuje, że
wszystkich uratujemy bez ofiar. Ale nie wiem czy pójdzie tak łatwo. Bracia
Uchicha nie wydają mi się skorzy do jakichkolwiek ugód. Zapewne jeden bardziej
uparty od drugiego, dodatkowo obaj owładnięci zemstą.
-
Mamy tu błędne koło moi drodzy – powiedział niespodziewanie Sasuke, ściągając
na siebie uwagę całego pomieszczenia. - On chce zemsty za moje narodziny, ja chce
zadośćuczynienia za to co zrobił z moim życiem, a ponadto za to, że chciał mnie
zabić.
Idiota.
Co się z nim dzieje, rozum mu odjęło czy jak? Ja tu staram się go uwolnić, Ino
zajmuje się odwróceniem uwagi… Brak mi słów. A ponoć ja jestem ten porywczy.
-
Sasuke – syknąłem. – Wystarczy!
Zaszczycił
mnie tylko przelotnym spojrzeniem, jego oczy błyszczały z emocji.
-
Nie martw się, uporam się z tobą… - w kilku susach doskoczył do Ino. – Jak tylko
pozbędę się tej dwójki… - zamachnął się i tą samą rękojeścią, którą ranił
Sasuke uderzył blondynkę. Zachwiała się zaskoczona, był zbyt szybki nie zdążyła
się uchylić. Odzyskała równowagę i natychmiast chciała mu oddać, jednak
zablokował cios i kopnął ją kolanem w brzuch.
-
Ino! – krzyknąłem robiąc krok w jej stronę. Widząc, że pada odrzuciłem broń
chcąc jej pomóc, złapać ją… Oceniłem szybko odległość: miałem bliżej do Sasuke,
planowałem szybko rozwiązać sznur. Zastąpiłem pistolet szkłem z pękniętej wazy,
dobiegłem do czarnowłosego i zacząłem przecinać sznury.
-
Zostaw, ratuj dziewczynę, ja sobie dam radę – próbował spojrzeć za siebie,
niestety nie udało mu się.
-
Jeśli zdążę… - mruknąłem zawzięcie piłując pęta. – Będzie nas dwóch, przeciwko
niemu jednemu.
Itachi
pozbawił Ino przytomności i od razu zwrócił się w naszą stronę, ryknął wściekle.
Czynność jaką wykonał, nazwałbym szarżowaniem, gdybym tylko miał czas mówić…
Pożałowałem,
że odrzuciłem pistolet, teraz by się przydał. Nie miałem czasu się rozglądać,
uskoczyłem przed jego ciosem, spróbowałem go obezwładnić. Siłowaliśmy się
chwilę, w końcu wytrąciłem mu sztylet z dłoni. Padliśmy na ziemię kotłując się.
Okładaliśmy się wszystkim co wpadło nam w dłonie. Miałem nadzieję, ze Sasuke
się uwolni i mi pomoże, ale on gorączkowo czegoś szukał. Mignął mi, kiedy udało
mi się uniknąć ciosu stołową nogą.
Wyrwałem
się, wstałem. Chciałem uciekać, złapałem jakiś ciężki przedmiot. Itachi
pociągnął mnie za kostkę, znów upadłem twarzą w podłogę, nie wiedziałem, z
której strony nadejdzie uderzenie.
W
końcu się uwolniłem, odturlałem się na bok. Czułem pulsowanie w okolicach tyłu
głowy, na karku miałem mokrą strużkę, pewnie krew. Uniosłem się na kolana,
potem na nogi. Stałem o własnych siłach. Cudem uniknąłem kolejnego uderzenia,
tym razem przed twarzą świsnęło mi ostrze sztyletu.
-
Itachi! – usłyszałem przeciągły wrzask. Siła przekazu sparaliżowała mnie.
- Załatwmy to między sobą!
Sasuke
stał na środku pokoju z rozłożonymi rękami. Ubranie miał poszarpane, miejscami
porozdzierane, twarz opuchniętą, miejscami porozcinaną, zakrwawione czoło,
dłonie… Tyle czerwieni, tyle krwi!
Moja,
jego, Ino, Itachiego, znowu moja, znowu Sasuke… Tyle krwi, tyle krwi!
Stał
z rozłożonymi ramionami, drżał cały, albo to ja już nie byłem w stanie stać.
Trzymał coś czarnego w dłoni, coś co trzymałem wcześniej ja.
Wiedziałem,
ze on chce strzelić, już celował. Wiem, że był dobry, wiem, że miał cela. Był
mścicielem, doznał złego, ktoś go skrzywdził.
Będzie
dążył do zemsty nie zważając na cenę. Nawet jeśli zamknął go za zbrodnie w
samoobronie… Przecież to nawet nie wygląda na samoobronę, teraz wygląda jak
sprawca, nie ofiara!
A
ja… ja wiem, że muszę go ocalić. Nie pozwolę mu na to, nie chce znów go
stracić. Nie przez zemstę, nie przez głupotę.
Podnoszę
się z klęczek w duchu modląc się abym zdążył. Nie zastanawiam się nad niczym, chce
go uratować. Nie pamiętam nawet, kiedy upadłem po raz kolejny. Straciłem dużo
krwi, czuję, że opadam z sił.
Żebym
tylko zdążył, jeśli zdążę, wszystko będzie dobrze.
Obraz
płata mi figle, przed oczami zaczynam dostrzegać ciemne mroczki. Rozmawiają,
ale nie wiem o czym, ból i szum krwi w uszach zagłuszają wszystko. Nie mogę,
nie mogę pozwolić na to, aby Sauke dostał wyrok śmierci, aby zabiło się
wzajemnie aby zamknęli go w więzieniu.
Znałem
ruchy Sasuke niemal na pamięć, dużo razem ćwiczyliśmy. Już naciskał spust,
ostatkiem sił dobiegłem do Itachiego, zasłoniłem go. Sasuke strzelił, a ból
eksplodował w mojej klatce piersiowej. Chyba, chyba trafił idealnie w serce.
Nie wiem, boli. Ból zamroczył wszystko. Widziałem jego minę, słyszałem swój
wrzask. Poczułem kolejne źródło bólu z tyłu, w okolicach nerek? Chciałem
sięgnąć tam dłonią, nie byłem w stanie.
Itachi
wbił we mnie sztylet. Tego nie przewidziałem. Celował tam gdzie nie ma już
kamizelki. Usłyszałem kolejny huk, padliśmy opoje na posadzkę. Nie wiem czy ja
byłem na Itachim czy on na mnie.
Bolało.
Bolało jak nic innego do tej pory.
-
Sa…suke… - zdołałem wychrypieć. A może mi się zdawało, nie słyszałem własnego
głosu.
Ktoś
mnie trzymał, zobaczyłem przerażone oczy, czarne, głębokie oczy.
Głębokie oczy, studnia bez dna, bezgwiezdne niebo nocą. Oh bezgwiezdne niebo.
Głośno.
Wszędzie było tak głośno…. I tak bolało. Oh, jak to bolało. Nikt nie mówił, że
kamizelka nie tłumi bólu… Nikt…
Sasuke?
Chciałem cię ratować? Czy ty wiesz?
Głośno.
Wszędzie było tak głośno…. I tak bolało. Nocne, bezgwiezdne niebo. Ciepła mimo
iż czarne. Mój azyl. Mój ratunek. Oh, już jest cicho, już jest tylko to niebo…
I rozpacz szalejąca na tym nieboskłonie. Strach przejmujący nad nim władanie.
Czy to naprawdę Sasuke? Ten cyniczny, zimny opanowany drań?
-
Naruto! Naruto… Nie, zostań ze mną słyszysz? Ja nie chciałem, nie wiedziałem!
Naruto! – rozpaczliwy krzyk, czy to moja wyobraźnia, czy to naprawdę on?
Nie
widziałem już nic po za tym niebem. A potem była już cisza i ciemność. Lodowato
zimna ciemność.
Wrrr... Znowu takie miejsce... Chcesz nas zabić? Wielkie dzięki i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńo nie, o nie powiedz, że Naruto przeżyje... musi przeżyć... ta szamotaina miedzy bracmi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia